wtorek, 23 września 2014

Wyprawa po złoto

W pierwszy czwartek września A.D. 2014, tradycyjnie przed NETTO w centrum Torunia, zebrała się ekipa żeńskiego Consusu, aby udać się do Polanicy-Zdroju na Mistrzostwa Polski. Ekipa była prawie wyłącznie żeńska, oprócz generałowej Katarzyny (wyraźny awans) — kapitan Joanna, trzy Ewy, Magda, Wiesia, Marzena, Olesia, Violetta, no i Sonia vel Sonata. Wzmocnienie stanowili: sprawdzony kierowca VW Craftera, bezcenny kompan Andrzej oraz piszący tę relację, który kiedyś był Wacławem Jarząbkiem, a na potrzeby tej wyprawy przybrał ksywę na A (i wcale to nie był Adolf); w skrócie można o nim powiedzieć, że A-s (lepiej brzmiałoby As, ale to gruba przesada). Ksywa była wielokrotnie i bezlitośnie wykorzystywana, ku uciesze ogólnej, ze szczególnym uwzględnieniem pewnego wesołego przewodnika, którego napotkaliśmy w naszych peregrynacjach po Dolnym Śląsku.

Atmosfera drogi była naprawdę doskonała, dużo rozmów, trochę TvWytrwam, trochę spania i ciut relaksu na stacjach benzynowych, co widać tuż obok.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Koniec wakacji po Gothicku

I oto nadszedł koniec letniej kanikuły. Koniec prażenia słońcem, moczenia wodą i wylegiwania w cieniu drinkowych parasolek. Koniec zwiedzania, pływania, fotografowania oraz spacerowania. Absolutny koniec lenistwa... Buty trzeba w czeluści szaf odszukać, koszulki przeprać, wszelkiego rodzaju stabilizatory naprawić. Kilka par porządnych skarpet zakupić, bo w tych starych wstyd się w międzynarodowym towarzystwie pokazać. Koniec wakacji, jednym słowem. Koniec, ale nie tak całkowicie do końca. Jeszcze przed nami skąpany w słońcu, wygrzany ciepełkiem ostatnich sierpniowych nocy i jak zwykle niezapomniany Gothic Basket Cup. Takie ostatnie tchnienie swobody i luzu, na który mogą sobie pozwlić tylko nieliczni weterani basketu z Estonii, Łotwy, Litwy, Ukrainy, Słowacji i Polski. To właśnie dla nich, już po raz czwarty zorganizowane zostaną potyczki naszego domowego, "gothickiego" turnieju. Jak zawsze, dołożymy również starań, aby przyjazd naszych przyjaciół zyskał także ciekawy wymiar pozasportowy. Tym razem, oczarujemy gości nieprawdopodobnym festivalem światła – Skyway.

niedziela, 13 lipca 2014

Kongresmeni...

Ostatnim przedurlopowym akcentem koszykowej aktywności naszego Consus Old Basket Team, był udział specjalnie oddelegowanej grupy aktywistów w pierwszym kongresie ESBA. European Seniors Basketball Association to nowa europejska organizacja weteranów koszykówki, której głównym celem jest integracja środowiska Maxibasketu na naszym kontynencie. W myśl zasady Nic o nas, bez nas, ESBA zorganizowała swój pierwszy turniej promocyjny PROMO Championship w łotewskiej Lipawie. Miejsce to, znane już męskiej części naszej organizacji, okazało się całkiem ciekawą lokalizacją, którą niejako odkryliśmy na nowo. To nieco tajemnicze miasto tym razem ukazało nam swoje ciekawsze i piękniejsze oblicze. Wspaniała promenada, plaża, pozostałości drewnianej zabudowy nadmorskiego kurortu oraz niezapomniana Karosta, to tylko najważniejsze miejsca na planie tej miejscowości. Oczywiście, wszechobecne koty i jeszcze bardziej wszechogarniający wiatr dopełniały pełni obrazu tego na wpół opuszczonego miasteczka.

wtorek, 10 czerwca 2014

Zastępstwo

   Ekipa Consusu znowu odwiedziła Słowację. I znowu nie chodziło o regaty wioślarskie (chociaż w składzie wioślarka, tym razem), ale o memoriał oldbasketowy, rozgrywany w Humennem, tak już trochę bliżej Mukaczewa i Użgorodu, pamiętnych z zimowej wyprawy w 2012 roku. Droga była jakby taka normalna, jak to na Słowację, ale kombinacja z przejściem granicznym w Piwnicznej, co powinno nam skrócić męki podróży (fakt, niektórzy bardzo cierpieli, sam widziałem i nagrywałem), przyniosła nam skutek odwrotny i wydłużyła podróż do szałasu ze śniadaniem. Przyczyną był za niski wiadukt w Nowym Sączu, a sposób jego objechania był tajemnicą dla systemu informacji drogowej oraz większości tubylców i pomogła dopiero wizyta na placu z autobusami firmy Szwagropol. To coś jakby trochę swojsko brzmiące...

   Drugim przyczynkiem do upierdliwości drogi, szczególnie dla kręcikółków Darka i Stasia, było ograniczenie tonażu przejścia w Piwnicznej do 2,5 tony i zawężenie drogi barierami, co w rezultacie dawało trochę komiczny efekt, kiedy nasze Wielkie Blaszane Pudło lawirowało między przeszkodami; coś, jakby któryś z naszych większych kolegów wystąpił w baletkach. Można jeszcze dodać, że klima była (chwilę tylko), a temperatura nie była egipska, ale wystarczająca do rozpuszczenia słabszych mózgów. W rezultacie zakończenie podróży przerywanej, które nastąpiło po 18. godzinach, zostało generalnie powitane jakby takim szmerem aplauzu.

czwartek, 15 maja 2014

Mój piąty raz...

  Podobno to ten pierwszy raz zostaje najbardziej w pamięci. Tak gdzieś czytałem, tylko nie pamiętam, o co chodziło... Ale się sprawdza, przynajmniej w sprawie moich kontaktów z działdowskimi turniejami. Zabłąkałem się tam trochę przez przypadek w 2010 roku, a teraz przez przypadek byłem po raz piąty. A przypadek tegoroczny stąd, iż pannice consusowe bardzo sobie Działdowo upodobały, bo i blisko, i zawsze sympatycznie, i tak Prezesasa przygwoździły, iż ani zipnął i błogosła-wieństwo na ostatnim prawie tchu z siebie wydusił.
  No i przypadkowo Wacław Jarząbek jako te Prezesasowe KGB pojechał, co by tajną relację Zarządowi potem złożyć, a dla picu to kamerę dostał, no i kazali mu jeszcze swoją Zorkę-5 zabrać, że niby foto-video i takie tam... I jeszcze miałem o czymś nie mówić, ale nie pamiętam, o czym, te latka, cholerka, letom, panie...


   I te piąte spotkanie z Działdowem przyniosły mieszane odczucia. Może spróbuję je jakoś (te odczucia, znaczy się) uporządkować i  nawet przydzielić im jakąś wymierną ocenę w skali 0-10.


wtorek, 1 kwietnia 2014

Via Baltica

No i stało się... Właśnie męska cząstka koszykowego organizmu pod nazwą Consus Old Basket Team powróciła ze swoich kolejnych, pierwszych w tym sezonie, zagranicznych wojaży. Tym razem staliśmy się aktywnymi uczestnikami sportowego eksperymentu, na który składały się trzy kolejne mecze, w trzech nieco oddalonych od siebie miejscowościach. Taki niby turniej, ale codziennie w innym łóżku. Od pyrkania klubowego autobusu, głowa, oczy i mózg jeszcze cały czas nieco obolałe, a naturalna praca jelit i dwunastnicy po tysiącach kolejnych kilometrów, także dostosowana do wibracji silnika i autobusowej sprężarki. Trzech solidnych przeciwników, trzy niezwykle atrakcyjne miasta oraz sukcesy sportowe po 33,3%. Porażka, remis i zwycięstwo. Wszystko to na tle przecudnie niebieskiego nieba, miłego słoneczka grzejącego w pupę oraz kilometrowych spacerów, które od ostatniego weekendu stały się naszą drugą pasją. Jeżeli kiedykolwiek zgubimy naszą piłkę do kosza, to wręcz automatycznie możemy zmienić dyscyplinę na nordic walking. Patrząc na nasze sukcesy w tej dziedzinie Prezesas Maciejas obiecał, że zapisze nas na pierwszą koszykarską pielgrzymkę do Częstochowy. Szesnaście dni pieszo, stale kozłując pomarańczową kulę. Prezesas jak wróci z urlopu, gdzieś ok. 13 sierpnia, dogoni nas samolotem. O ile Litwa kolejny raz okazała się sukcesem turystycznym, sportowym i towarzyskim, o tyle Łotwa, w której byliśmy po raz drugi, jest dla nas nadal krajem tajemniczym, dziwnym i wręcz z innej planety.

sobota, 22 lutego 2014

The Magic Hubert 80

Dokładnie miesiąc dzieli nas od tego wyjątkowego wydarzenia. Dokładnie 22 marca, również w sobotę, odbędzie się w sali IV Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu wielki mecz przyjaciół naszego kolegi Huberta Sionkowskiego. Okazja będzie zgoła wyjątkowa. Nie każdy i nie codziennie obchodzi bowiem swoje osiemdziesiąte urodziny. Nie każdy też wie, że sześćdziesiąt pięć lat, z owych osiemdziesięciu, nasz Hubcio strawił na odbijaniu pomarańczowej piłki. Zastanawiając się głębiej nad tą kwestią, obie liczby stają się pojęciem jakby matematyczno-abstrakcyjnym. To trochę jak odległość Ziemi od Słońca, promień krzywizny zagięcia czasoprzestrzeni, czy też całka z różniczki podniesiona do potęgi pierwiastka drugiego stopnia. Niby proste: 80 i 65, a jednak takie jakieś nierealne. Nikt, nawet w najśmielszych snach i majakach nie widział dotąd, w jakim to też kącie Matrixa uchował się nasz Hubert. Gdyby to było na 100% realne, można by powiedzieć, że w Gruzji. Z tego tak poważnego powodu, gdzieś w połowie listopada ubiegłego roku, Rada Koleżeńska naszej drużyny zwołała dosyć tajne zebranie, które odbyło się w pewnym, nowocześnie urządzonym mieszkaniu z widokiem na Wisłę. Uczestnicy tej narady od razu doszli do jednomyślnego przekonania, że tak ważną rocznicę należy uczcić godnie i wyjątkowo. Z długiej listy wstępnych pomysłów skreślono w pierwszym czytaniu projektu uchwały: zakup samochodu marki Q7, dwutygodniowy urlop na Seszelach, przemianowanie ulicy Tadeusza Kościuszki na Huberta Sionkowskiego oraz postawienie pomnika Huberta z piłką w rejonie północnej pierzei Rynku Staromiejskiego. Po ponad dwugodzinnych obradach i zaniechaniu kolejnych kilkunastu pomysłów, zdecydowano się na trochę skromniejsze, aczkolwiek równie ekscentryczne prezenty. Tradycyjne kwiaty, butelkę Russkoje Igristoje – rocznik 1934, nową koszulkę z nowym, ale starym numerem i książkę opowiadającą o życiu, pasjach i sportowej karierze naszego weterana, napisaną specjalnie na tą okazję. Godnie, schludnie i z fantazją.

wtorek, 7 stycznia 2014

Kolejny rok do kosza

Minął rok, kolejny rok wypełniony po brzegi: odgłosami kozłowanej piłki, uśmiechami triumfów, grymasem porażek, bólem kontuzji oraz nieodłącznym lekkim fetorkiem przepoconych koszulek i skarpet. Przed nami zimowa przerwa, będzie więc czas na leczenie, porządne pranie oraz na długie opowieści o kolejnych krainach, miastach i turniejach, które dane nam było poznać w 2013 roku. Jak raczy mawiać nasz nadworny Stańczyk: "Cieszmy się kochać basket, bo zdrowia ubywa i przyjdzie nam niedługo grywać turnieje jedynie na konsolach". Jak zwykle, profesjonalny w każdym calu błazen Stańczyk miał rację, ale nie do końca, zważywszy na postawę naszych Pań oraz rzecz jasna Panów w kluczowych momentach zakończonego klika dni temu sezonu. Były bowiem w poprzednim roku niezapomniane chwile zwycięstw, magiczne widoki rzadko odwiedzanych krain oraz śmiech starych oraz nowo poznanych przyjaciół. Znaczy to, że potrafimy jeszcze kochać ten sport, bez względu na ilość pokonanych kilometrów, ilość urazów czy też ilość lekko niedospanych nocy na autobusowych "łożach". To nic, że głowa boli, że plecy bolą (niektórych nawet poniżej). To nic, że kolana, że stopy, że palce... I tak następnym razem... Jedziemy!!!