czwartek, 15 maja 2014

Mój piąty raz...

  Podobno to ten pierwszy raz zostaje najbardziej w pamięci. Tak gdzieś czytałem, tylko nie pamiętam, o co chodziło... Ale się sprawdza, przynajmniej w sprawie moich kontaktów z działdowskimi turniejami. Zabłąkałem się tam trochę przez przypadek w 2010 roku, a teraz przez przypadek byłem po raz piąty. A przypadek tegoroczny stąd, iż pannice consusowe bardzo sobie Działdowo upodobały, bo i blisko, i zawsze sympatycznie, i tak Prezesasa przygwoździły, iż ani zipnął i błogosła-wieństwo na ostatnim prawie tchu z siebie wydusił.
  No i przypadkowo Wacław Jarząbek jako te Prezesasowe KGB pojechał, co by tajną relację Zarządowi potem złożyć, a dla picu to kamerę dostał, no i kazali mu jeszcze swoją Zorkę-5 zabrać, że niby foto-video i takie tam... I jeszcze miałem o czymś nie mówić, ale nie pamiętam, o czym, te latka, cholerka, letom, panie...


   I te piąte spotkanie z Działdowem przyniosły mieszane odczucia. Może spróbuję je jakoś (te odczucia, znaczy się) uporządkować i  nawet przydzielić im jakąś wymierną ocenę w skali 0-10.



   Turniej oldboyów koszykówki w Działdowie odbywa się co roku i tutaj bez wątpienia i wahania przydzielamy pełną dychę, nawet już za sam fakt, ale nie tylko. Od pań z obsługi sali wiemy, iż imprezy różniaste są tu bardzo często-gęsto (a za tydzień to walki w klatkach, ale ja nie wiem, co to jest, panie...), ale turniej koszykówki ma wyjątkowe znaczenie dla tego sympatycznego miasteczka.  W tej 10. mieści się też uznanie dla organizatorów Mistrzostw Polski i wszelkich ich pomagierów i współpracowników, z Jerzym i Ryszardem-jubilatem na czele. No i ewidentnie jest tutaj dobry klimat dla koszykówki, a tradycja jej uprawiania przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jest to jedyny znany mi turniej, gdzie we wszelkich przerwach – i nie tylko – gromady mniejszych i większych brzdąców uganiają się wokół koszy, usiłując coś tam w górę pocisnąć. Przypomniały mi się oblężone boiska koszykarskie na świeżym (nawet bardzo świeżym) powietrzu wokół Politechniki w Kownie, które widzieliśmy w marcu; coś z tego litewskiego skupienia religijno-filozoficznego też wisi w działdowskim powietrzu i nie ma chyba w tym żadnego przypadku, że jest tu wylęgarnia sportowych talentów. Tak czy owak – dycha.

   Od razu przejdę do drugiej pełnej dziesiątki. Spiker, p. Wacław Wasiela. Jedyny taki w Polsce. Wie, co mówi, orientuje się w postaciach przesuwających się po boisku, tworzy znakomity klimat. No i wspaniały głos i sposób jego emisji, niwelujący powszechne w halach sportowych niedomagania nagłośnienia, zawsze czytelny i zawsze na miejscu. Naprawdę pozazdrościć!

   Sobotnia impreza przyniosła niedosyt. O ile ten mój pierwszy raz (w 2010 roku) przyniósł pewne oczarowanie, o tyle 4 lata doświadczenia w kibicowaniu bardziej niż w uczestnictwie w imprezach przynosi dość surową ocenę za stronę muzyczną. Za duże przerwy (rekordowa 16 minut), podczas których mieliśmy iść na jednego (ten jeden musiał się mnożyć), wypełnione półdyskretnym bulgotem, kojarzącym się z pracą maszyny szyfrującej typu Enigma, a momentami z jakąś lokomobilą, po których następowały zbyt krótkie serie, powiedzmy, muzyczne, i jak już się tworzył klimat, następowało przejście do bulgotu. Niedobrze. Pomogłoby zapewne puścić w to miejsce dyskretną muzykę taneczną, która nie zakłócałaby rozmów i toastów, a parom spragnionym romantycznych wygibasów pozwoliłaby kontynuować pogłębianie bliskości parkietowej (już gdzieś o tym pisałem). Naciągane 3, może nawet na szynach. Nie czepiam się  repertuaru, wiadomo, ludzie lubią to, co znają i inaczej nie będzie, One Way Ticket i Kawiarenki muszą być; z tego właśnie powodu wolę imprezy pozakrajowe, gdzie nie ma naszego do bólu osłuchanego karaoke, czasem tylko przemknie przez Wilno konduktor łaskawy, a Mukaczewo zaszczycił Ryszard R. Z nostalgią wspominam tu od razu klimaty imprez w hotelu koło Zagrzebia, ale cóż, u nas akordeon i skrzypki to popelina, nie przejdzie... Cała impreza poza tym bez zarzutu, w hali weselnej nie należy się spodziewać szczytów kunsztu kulinarnego, jedynie może kawa mogłaby być wyraźniejsza. Ludność zainteresowana bawiła się chyba dobrze, ale mogło być lepiej. Szóstka.


  Hotel Przedzamcze, sprawdzany już przez nas po raz drugi. Znakomicie usytuowany, pomysłowo wykończony, z dobrą (naprawdę dobrą) kuchnią. Dobra ósemka. Po uwzględnieniu kosztów pobytu to nawet dziewiątka. Istnieje tylko groźba, iż w perspektywie przeniosą się tam nasi konkurenci-koledzy z innych zespołów i możemy się nie załapać (hotel nie z gumy), dlatego też w konkluzji szczerze odradzamy, nie polecamy i w ogóle marudzimy.




  Zakończenie – 9/10. Uhonorowano wszystkich, których można było uhonorować, p. Andrzej Pstrokoński, wręczający w tym roku nagrody, trochę się napracował. Orkiestra z Płośnicy wzmocniona ekipą tambur-majorek znakomicie wpisała się w akustykę sali i wzbudziła żywe zainteresowanie, a dżingle okołodekoracyjne nadawały tempo i naprawdę dobra oprawę. Żeby była dycha, musieliby jeszcze Presley (Elvis) i Jackson (Michael) wystąpić tu równocześnie, ale to może być trudne; chodzą słuchy, iż obydwaj już tylko przed Abrahamem występują...

Poziom sportowy rywalizacji męskiej to mocna ósemka, ale widziałem tylko jakąś połowę meczy, więc może nie jestem zbyt wiarygodny. W turnieju juniorek średnia to raczej siódemka; moje  lekkie osobiste rozczarowanie to postawa drużyny poznańskiej, która była dla mnie zdecydowanym faworytem. Jakby potwierdziło się spostrzeżenie, że niektóre koszykarki lepiej koszykują z koszykarzami niż z innymi koszykarkami.

   Do pełnego pomieszania odczuć po-działdowskich bez wątpienia dołożyć się musi ocena występów własnej drużyny. No, bo tak: skład wyraźnie odświeżony, teoretycznie basketballowo to jakaś czwórka do piątki. Chęci do gry to dwa razy wyżej ocenić trzeba (jedna, skubana, odmówić  opuszczenia boiska się odważyła, a że duża była, to trochę jeszcze została, selekcjoner też człowiek i zęby swoje szanuje); rezultaty końcowe to jakaś szóstka. Nastroje, humory, werwa latały sobie pomiędzy siódemką a dziesiątką z apogeum na zakończeniu, gdzie consus-girls konkurencyjne dla tambur-majorek występy artystyczne uskuteczniły. Gdyby tak jeszcze podczas rozgrywek dały sobie wmówić, że są na treningu i ta panika meczowa to całkiem niepotrzebnie, że chodzi o frajdę i zdrowie własne itd., byłoby jeszcze ciekawiej.

   Ewidentnie ewenementem Ewelina była jako zdobywczyni wszystkich punktów w pierwszym meczu, łącznie 23. Widzowie byli pod wrażeniem. Podobnie jak wtedy, gdy nasza p.o. kapitan Asia Harlej podczas dekoracji opanowywała niesforną pokrywę pucharu za trzecie miejsce w turnieju, która usiłowała żyć własnym życiem. Przy okazji wydało się, że puchar był, o zgrozo, pusty.

   No i jako że Jarząbek (Wacław) miał dla picu te niby-fotki robić, to przyznać muszę, że tradycyjnie łatwe to w tej ekipie zadanie, bo: tu stanąć, tam pójść, tu się wygiąć i uśmiechnąć – realizowane jest od ręki i na bieżąco. I nie ma, że kolanko boli, klęczymy. I nie ma, że używek nie używają, papierosek i flacha w garści i pstrykamy (obejrzyj poniżej). Gorzej z takimi naturszczykowymi ujęciami, bo tu jakaś selekcja się pojawia (to wytnij, bo coś-tam czy ktoś-tam, tutaj nie ten makijaż itp.). Można też żałować, że w pobliżu żadnego Szczelińca ani Wieliczki nie ma i zostaje klasyczna foto-tematyka: sala, hotel, jadło, autobus. Sala jest bez zmian, hotel i jego restauracje już sprawdzone poprzednio, autobus jedzie krótko (jak na nasze przyzwyczajenia), na szczęście chociaż skład personalny jakąś dynamiką się wykazuje.. Trudno coś nowego wnieść do relacji. Dobrze,  że nasz ekspert od kierownicy, Andrzej,  był postacią barwną, no, i że był ekspertem też w innych dyscyplinach i swoją wiedzą rozległą szczodrze się dzielił.



   Aha, no tak, cosik miałem Prezesasowi zeznać... No to chyba tylko tyle, że w 2015 to trzeba jechać. Piąty raz był niezły, to może zaryzykować po raz szósty?
   Całość wypadła gdzieś 8/10. Ocena może być subiektywna, opóźnienie może się zwiększyć lub zmniejszyć, ale w żadnym wypadku nie należy się konsultować z żadnym farmaceutą.

                 Wasz Oddany Wydełoman  –   Jarząbek Wacław (jakieś 3/10)


P.S. I pół-prywata jeszcze na dokładkę. Może ktoś zauważył, nie wiem, ale napiszę: nasza wewnętrzna organizacja była dobrze naoliwiona. I tu w imieniu Agnieszki, Asi, Asi, Ewy, Ewy, Eweliny, Magdy, Marzeny, Olesi, Wiesi i Wacława stawiam Pani Matce Kasi 10/10 (z małym minusem, brak szampana i truskawek w komplecie do zupy warmińskiej).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz