wtorek, 10 grudnia 2013

Hur mieszany

Ostatnim tegorocznym koncertem naszego mieszanego, męsko-damskiego huru był występ na festiwalu w zaprzyjaźnionym Wilnie. Dodać jednak należy, że był to jak co roku festiwal koszykówki w wydaniu wschodnioeuropejskim. Chyba nam coś umknęło z tym festiwalem, bo poza łabędzim śpiewem nic więcej nam nie wychodziło.  I na nic się zdały transfery i wzmocnienia, skoro chęć sportowej walki padła u stóp... pragnienia. Gdyby to Adaś Mickevicius na własne oczy zobaczył, to bez cienia kozery już 150 lat temu wymyśliłby slogan: To oni byli Spritem, a my jeno Pragnieniem. Pragnieniem-przed i jeszcze większym Pragnieniem-po. Nie warto więc poprawiać błędnego tytułu, bo cóż to znaczy na tle błędów popełnionych w grze. Dwie marne literówki jedynie. Niczym jest więc miejsce szóste, najlepsze jak dotąd w wileńskich potyczkach, gdy spojrzymy na skład naszego męskiego huru, który ilością zawodników, wzrostem, a podobno nawet poczuciem humoru przewyższał o głowę wszystkich przeciwników. Cóż z tego. No, a nasze dziewczęta, ups... pióro gęsie się pękło, a inkaust wylał na nogi... Nie ma o czym gadać, a pisać tym bardziej. Normalnie beztroska, jamajka, spoko luzik i na dodatek Pandora z Golgotą pod rękę.

niedziela, 27 października 2013

Wcale tak różowo nie było...

Z pewnym, tak na prawdę niczym nie uzasadnionym opóźnieniem, odnotować należy w historii naszych wzlotów i upadków kolejny turniej Chyżych Dziadków, którzy i tym razem stanęli na wysokości zadania, organizując kolejny raz niezwykle ciekawe zawody. Zgrabnie przygotowany turniej, tradycyjne "kapciowanie" po hotelu, bankiet godny zawodów z pulą nagród powyżej 1 mln euro. Wszystko to skropione odrobiną luksusu pod marką Bee Jay's, Aztorin i Apart. Jak tak dalej pójdzie, to zapewne niebawem głównym sponsorem turnieju zostanie Konsorcjum Autostrada Wielkopolska S.A., organizatorów ubierze Gucci, a nagrody i wyróżnienia wręczać będzie szefowa nieopodal położonego Starego Browaru. Taki mają chłopaki rozmach, a co... Nie wiadomo tylko, czy wówczas obok Barcelony, Partizana Belgrad i Uniksu Kazań znajdzie się jeszcze miejsce dla starych kloszardów pod wezwaniem Consus Old Basket. Jak to mówią nasi rosyjskojęzyczni przyjaciele: pożywiom, uwidim. Jak na razie, zaproszenia otrzymujemy i póki co nie ma sensu martwić się na przyszłość. Jeżeli rzeczywiście tak będzie, to może chociaż tańsze bilety nam koledzy z Pyrstadtu załatwią (Pyrstadt; gwarowa nazwa miasta Poznań - stolicy Pyrlandii, kraju przewspaniałych "Pyr" nazywanych potocznie "podziemnymi pomarańczami").

czwartek, 3 października 2013

Słońcem malowane

Pierwsze dni jesieni w estońskim Haapsalu to pora wyjątkowo malownicza. Morze, skwery, klomby i całe mnóstwo ogrodów, a także kawalkada specyficznie kolorowych domów, w promieniach jesiennego słońca prezentowała się niezwykle imponująco. Do tego absolutna cisza, wszechogarniający spokój oraz rzadko spotykany w tej części świata porządek. Sielanka. W takiej to właśnie scenerii przyszło nam tym razem odbijać pomarańczową piłkę wraz z trzydziestoma sześcioma innymi zespołami z pięciu krajów. Ostatni wrześniowy weekend ta wyjątkowo liczna grupa miłośników maxibasketballu, postanowiła bowiem spędzić w Saunie. Konkretnie na turnieju Sauna Cup, który zorganizowany został już po raz czternasty. Zestaw drużyn, które zaprezentowały się na parkietach dwóch całkiem przyzwoitych hal sportowych, doskonale wpisał się koloryt i wyjątkowy charakter otoczenia. Nazwy lokalnych drużyn: VENNAD DAHL, VÕTAKS ÄRA, PÜHAPÄEVAKLUBI, TARK EI TORMA  czy też K.N.O.P.K.A. były równie egzotyczne jak język estoński, którym bez cienia wątpliwości, każdy normalny europejczyk popełnić może bez problemu swoje własne językowe harakiri. Wspomniana wcześniej cisza oraz koloryt, porządek i przywołana egzotyka, tworzą doskonałą wręcz scenografię dla podejmowania działań o charakterze: balneologicznym, basketbolicznym i artystycznym. Urzekające miejsce, które opisać lub wymalować mogą jedynie najwięksi mistrzowie pióra i pędzla. Poddaję się...

czwartek, 19 września 2013

Do bani...

W naszej dotychczasowej karierze weteranów męskiej koszykówki, udało nam się popełnić kilkanaście sportowych występów, których głównym powodem nie była koszykówka, a nie wiedzieć czemu, jakieś wybryki, kaprysy, zachciewajki, takie niby "fiu-bździu". Kosz koszem, sport sportem, ale o kondycję strony duchowej naszych zawodników też trzeba było od czasu do czasu zadbać. Byliśmy już zaproszeni na koncert straussowskich walców w Wiedniu, na Święto Wina w Mukaczewie, udało nam się także skoczyć na ciemne guinessowane piwko do Dublina. Staliśmy pod Bramą Brandenburską, kojarzącą się z zakończeniem II Wojny Światowej oraz zakończeniem epoki komunistycznej, paliliśmy w zadumie świece na wileńskim cmentarzu na Rossie. Chyba jednak na czas jakiś trzeba odpuścić sobie tego typu ekscesy, bo staje się to zbyt poważnym obciążeniem dla naszych niemłodych już psychik i skołatanych realiami rzeczywistości niekoniecznie już twardych charakterów. Być może dlatego, nasz klubowy Prezesas zarządził tym razem kolejną dawkę wypoczynku i rekreacji połączonej oczywiście z wyjątkowo lekkim turniejem koszykówki. Prawdopodobnie powodem takiej decyzji mogła być głęboka analiza stanu naszego zdrowia oraz zanik charakterystycznego jeszcze kilka lat temu, młodzieńczego blasku w naszych oczach. Zapewne kroplą, która przelała ową czarę przestrachu, stało się nagłe "zawalenie" mięśnia sercowego jednego z naszych najzdrowszych (trzeba dodać) weteranów. Jakby nie patrzeć, Prezesas przeciął zdecydowanym ruchem wszelkie w tej materii wątpliwości i nakazał jednoznacznie udać się wszystkim do... bani. I to zaraz, natychmiast, bez słowa protestu, jakiegokolwiek buntu czy innych śmiesznych dyskusji.

czwartek, 12 września 2013

Ciut-ciut... (wersja odChudzona)

Lato u schyłku, wieczory w Polanicy już raczej zimne, choć niebo było piękne i w dzień, i w nocy. Mam opisać małe co nieco na Podsudeciu, z uwzględnieniem mego szczególnego członkostwa w tej Consusowej, ale też Jaworowo-Consusowej  wyprawie do kurortu wciśniętego między Góry Stołowe a Góry Bystrzyckie.
No tak, już ględzę... Przecież nie interesowałem się dotąd za bardzo Polanicą, więc nie wiem z głowy, jakie góry z jakiej strony itp. Jak zawsze powtarzam, wiedza ma rozległa, ale płytka.
Nazywam się Jarząbek, Wacław Jarząbek. Piję shake'i (szejki?) wstrząśnięte, a nie zmieszane. Moja specjalność to dowalanie. Najlepiej publiczne. Sobie już dowaliłem (ta płytka wiedza), teraz pora na innych. 
Jak przeczytałem ponownie podsumowanie Gothicowe (cziut-cziut), to stwierdziłem:

środa, 4 września 2013

Cziut, cziut

To był zapewne najbardziej udany weekend tego lata, szczególnie dla naszego Consusowego stadła. Zgrabnie zorganizowana impreza, wspaniali goście, przepiękna pogoda, a co najważniejsze rewelacyjne sukcesy sportowe obu naszych drużyn. Wspaniałe podsumowanie letnich wakacji. Nic dodać, nic ująć. Co więcej, w podobnych humorach wracali do swoich domów wszyscy pozostali uczestnicy turnieju Gothic Basket Cup 2013. Wszystko wszystkim się bardzo podobało, a gratulacjom, pochwałom i podziękowaniom nie było końca. Uroczy, nocą podziwiany Toruń, promienie słońca pośród toruńskiej zieleni, smak miejscowego jadła, bukiet wszelakich napitków, a przede wszystkim wspaniała atmosfera tego międzynarodowego święta koszykówki. Urok zawodniczek oraz temperament ich zacnych kolegów dopełniły tylko obrazu naszego fantastycznego spotkania. Niczego chyba nie zabrakło i niczego więcej nie było nam trzeba. Wszystkiego było po trochu, dokładnie tyle ile być powinno. Można powiedzieć: cziut, cziut.

niedziela, 1 września 2013

Gothic Basket Cup 2013 - wyniki

Niezwykle wyrównany poziom turnieju, wspaniała atmosfera oraz bardzo dobre sędziowanie. Wszystko to sprawiło, że zakończone wczoraj zawody uznać można za niezwykle udane. Już pierwsze, wypowiadane na gorąco komentarze naszych gości jednoznacznie o tym świadczyły. Wspaniała pogoda, przepyszne specjały w turniejowej Kawiarence, a także zacne trunki dopełniły tylko formalności. Uśmiechnięte twarze i "rozgadane" ręce, a na koniec również "wyjątkowo roztańczone nogi" to najpiękniejsze widoki kończącego się właśnie weekendu. Gdyby nie kilka groźnie wyglądających kontuzji, Turniej Gothic Basket Cup 2013 byłby prawie bez skazy.

piątek, 23 sierpnia 2013

Seven Days

Od czasów pradawnych liczba siedem jest liczbą świętą, pełną mistycyzmu i ukrytej mocy. Uważana za symbol kosmosu, stworzenia, przestrzeni, czasu, boskości, doskonałości, mądrości, zwycięstwa stała się również symbolem uporu, oszustwa, bólu, skomplikowanej jedności i wiecznego życia. Pojawiła się prawdopodobnie pod wpływem liczby znanych w starożytności ruchomych ciał niebieskich, tzw. planet: Słońca, Księżyca, Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza, Saturna, które astrologia uważała za związane z losami narodów. Według Pitagorejczyków, siódemka była liczbą mistyczną, bo składała się z dwóch szczęśliwych liczb: trójki i czwórki. Babilończycy reprezentowali siedem planet i siedem nieb (trzeba było przejść przez sześć, aby dojść do nieba Anu). Siedmiodniowy tydzień obowiązywał w starożytnej Chaldei i stał się miarą czasu w okresie biblijnym pod prawem mojżeszowym: wg Księgi Rodzaju Bóg stworzył świat w ciągu tygodnia. Biblijny Jakub służył po 7 lat za każdą ze swych żon. W Objawieniu św. Jana mowa jest o siedmiu świecznikach, gwiazdach, pieczęciach, trąbach itd. Siódemka występuje w Starym Testamencie 77 razy. Oto najciekawsze siódemki pojawiające się w naszej historii.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Gotykiem pisane...

Każdemu Polakowi, w wieku nazwijmy to średnim, przychodzi zaraz na myśl magiczne wino z lat młodości, popularnie zwane Patykiem pisane. Skojarzenie to jest o tyle logiczne, że dotyczy nie wina, a owej magii, którą po raz kolejny serwować będziemy w ramach naszego gotyckiego turnieju koszykówki. Gothic Basket Cup 2013 zbliża się bowiem wielkimi krokami. Już za dwadzieścia jeden dni, już za trzy tygodnie, zjadą do naszego Torunia weterani basketu z Łotwy, Litwy, Ukrainy, Słowacji i kilku miast polski Polski. Dwanaście drużyn Pań i Panów walczyć będzie już po raz trzeci o Złote, Srebrne i Brązowe Katarzynki, będące głównymi nagrodami turnieju. Uchylając nieco rąbka tajemnicy trzeba przyznać, że tegoroczne Katarzyny będą szczególnie wyjątkowe i niepowtarzalne. Walka toczyć się będzie także o miano MVP turnieju, zarówno w kategorii zawodniczek +40 jak i zawodników +45, dla których tegoroczny turniej został zorganizowany. Bez walki, bez sportowej adrenaliny wybrani zostaną jak co roku, Najstarszy Zawodnik oraz Miss Turnieju. Wyniki owej rywalizacji ogłoszone zostaną na tradycyjnym wspaniałym Bankiecie (The Award Ceremony), w świetle reflektorów, błysku fleszów oraz w oku kamery TV Wytrwam, która już zapowiedziała kilka relacji live, sporo wywiadów, a także wiele materiałów filmowych o charakterze społeczno-sportowo-obyczajowym.

No i tutaj sprostowanie TVWytrwam, że wynajęta w tymże celu firma licho®entertainment podpisała kontrakt na jeden filmik o charakterze ogólnym, który ze względu na dużą pracochłonność spodziewany jest do emisji w okolicach Bożego Narodzenia.

niedziela, 14 lipca 2013

Saloniki - światowa stolica basketu w wersji Maxi

Od piątku w greckich Salonikach rozgrywany jest kolejny turniej o Mistrzostwo Świata w Maxibasketball. Tradycyjnie na to światowe święto weterańskiej koszykówki zjechały się zespoły z kilkudziesięciu państw. Łącznie na parkietach tego starożytnego miasta wystąpi ponad 200 zespołów, które reprezentować będzie ponad 3000 zawodników i zawodniczek. Wśród setek drużyn łatwo odszukać wielu naszych znajomych i przyjaciół. Do słonecznej Grecji wybrali się bowiem: Stare Kone z Presova, BK Ostrava z Pavlem Kuchtą na czele, Niedźwiedzie z ukraińskiego Mukaczewa (razem ze swoimi Niedźwiedzicami), Projekt 44 z Moskwy, litewska Svaja Wilno czy też Ladies Legion z Kijowa. Polskę reprezentują dwa zespoły kobiece (+45 i +50) oraz zaprzyjaźniony z nami męski zespół z Bydgoszczy +60. Również niejako tradycyjnie, nasz Consus Old Basket Team reprezentuje senior naszej drużyny Hubert Sionkowski (79 lat), który swoim opiekuńczym okiem dogląda młodzieńców z Bydgoszczy. My, pozostając w umiarkowanej opozycji do organizacji tego typu imprez, również tradycyjnie pozostaliśmy w domu...

środa, 26 czerwca 2013

Basketbalin (k/Mielna) 2013

No i tu niestety ja, Jarząbek Wacław, zawodnik trzeciej klasy. Miłośnicy romantyzmu, ozdobnych kwiatuszków, łuków, przerzutni, paralaks i innych językotwórczych wynalazków już mogą zakończyć czytanie i wrócić do Goethego. Będzie twardo, bezpośrednio, ot, takie (poli)techniczne trywialstwo, podszyte szaradą i ukrytym, ale z lekka wypływającą... nnnno, nazwijmy to...  eee... spuścizną po jednym z synów Noego.
Kosz(-alin) k/Mielna to prasłowiańska nazwa, którą zamieszkujący tu kiedyś Germanie pobrali bezpośrednio od nazwy gry, której nauczyli ich Rzymianie (buszujący tu za jantarem), a którą jakieś 19 wieków później wynalazł dr Naismith i nazwał koszykówką. Nazwa ta po dziś dzień odzwierciedla  nastawienie ludności lokalnej, poszukującej w tym sporcie drogi do zaznania Nirvany (poprzez osiągnięcie maksimum punktów, zwycięstw, zbiórek itp.). Wraz z posuwaniem się zegara Lokalni sukcesywnie przechodzą z koszykówki do bardziej amerykańsko-brzmiącego Maxi-Basketu; podobno już przyklepano nową nazwę miasta — Basket(-balin), w dalszym ciągu k/Mielna. Oficjalnie nowe miano wchodzi do użycia po tysięcznym turniejowym zwycięstwie Betomexu, czyli za jakie półtora roku.

wtorek, 11 czerwca 2013

Stadnina Koni w Prešovie

Skąpany w słońcu weekend, który ostatnio spędziliśmy w słowackim Preˆšovie okazał się wypisz-wymaluj takim samym wydarzeniem, jak wszystkie poprzednie. Ciepełko, sielanka, wyjątkowo miłe towarzystwo oraz przebogata gama zacnych dań i godnych trunków, od pierwszych minut pobytu na Słowacji przepełniły nasze lekko zblazowane psychiki. A to długa zima, a to powódź, a to wiele innych typowo polskich stękań i perypetii sprawiły, że do samej granicy było nieco smutno, chłodno, można powiedzieć – stęchle. Jedyną iskierką uśmiechu i perspektywicznego optymizmu było świętowanie narodzin małego Adasia, który bez cienia wątpliwości zasili nasze szeregi gdzieś za jakieś 40 lat. Będzie to już trzecie, szczęśliwe pokolenie basketu w tej rodzinie, co po minie nowo-nominowanego dziadka Marka było widać przez całe trzy dni. Póki co, niech się mały Perko-Ziółek chowa w zdrowiu i dobrobycie, byle nie w szafie. Tak więc, dopiero w scenerii słowackiego pogórza udało nam się odzyskać radość ducha oraz spory zapas pozytywnej energii, którą tak jak poprzednio spożytkowaliśmy z rozwagą. Wszak łatkę sre-brązowych medalistów możemy sobie przyczepić na kolejny rok. Widać taka magia tego miejsca, że medale tego koloru czepiają się nas systematycznie. Walkę o kolejne złoto pozostawiliśmy sobie na następny wyjazd. 

niedziela, 2 czerwca 2013

To tam...

To chyba jakiś zawrót głowy, jakiś zachwyt, jakiś urok rzucony ukradkiem. To chyba jakiś czar, magia, upał i odrobina piwa za dużo. To tam w popołudniowym świetle czerwcowego słońca, rozgrzani i spoceni, w cieniu drzew zdziczałego owocowego sadu, nieopodal szkoły... zrobiliśmy to pierwszy raz. To tam... W słowackim Presovie pierwszy raz zdobyliśmy złotą koronę. Pierwsze miejsce w międzynarodowym turnieju Mistrzostw Słowacji +45 Anno Domini 2011. To tam nasz Prezesas uśmiechnął się po raz pierwszy od kilkunastu lat, wznosząc w geście tryumfu statuetkę Starego Konia. To było właśnie tam. Któż z nas, z niekłamaną przyjemnością, nie zechciałby kolejny raz odwiedzić tego wyjątkowego dla naszych drużyn miejsca. Któż z nas chciałby darować losowi kolejnej możliwości walki o najwyższe cele, o zwycięstwo! Któż z nas nie zaraził się wyjątkową atmosferą tego małego i lekko sennego miasteczka. Miasteczka, wypisz wymaluj z Hrabalovej powieści, w którym zawsze pogoda jest rewelacyjna, a mnóstwo przyjaciół i znajomych z międzynarodowego towarzystwa zapewnia nam niespotykaną ilość zupełnie nieprzewidywalnych atrakcji. To właśnie tam. 

sobota, 27 kwietnia 2013

Wiosenna parada gwiazd

Nie dalej jak tydzień temu miała miejsce pierwsza, masowa odsłona popisów basketbolowych w wydaniu żeńskim i męskim, która zainicjowała kolejny sezon zmagań z: własnym wiekiem, zdrowiem i coraz częściej spotykanym lenistwem. Pierwsza, w kontekście tak wielu ośrodków weterańskiej koszykówki, bo my zdążyliśmy już wcześniej zadebiutować w litewskich Taurogach. Jakby jednak nie patrzeć, turniej w Działdowie można z całą pewnością określić mianem Turnieju Otwarcia. Pierwsze objawy wiosny, pierwsze poważne mecze i pierwsze laury rangi mistrzowskiej, tym razem w kategorii men +50. Powaga całą gębą. Optymalne składy, wciągnięte brzuchy oraz przegląd najnowszej mody męskiej to główne rysy naszej mikrospołeczności, które odnaleźć można było przez trzy kolejne dni turnieju. Trzy dni sielanki, skąpanej w słońcu wiosennie usposobionego Działdowa. Jeszcze bardziej było nam miło, że w tym samym czasie i wręcz na tym samym parkiecie, na randkę z wiosną umówiły się przesympatyczne panie z czterech zespołów, zaliczanych przez znawców tematu do kategorii Juniorek Najstarszych. Pełnię szczęścia dopełnił rewelacyjny hotel Przedzamcze, specjały miejscowej kuchni oraz liczne atrakcje towarzyskie. Wiosna, basket, kobiety, i brum-brum wolnoobrotowych silników. Czego można było chcieć więcej.

środa, 17 kwietnia 2013

W Rogu Tura

Droga i okolice
Do Taurgów wyruszyliśmy w składzie teoretycznie +50, lekko naginając ów limit; jak się później okazało, bylo to relatywnie nieznaczne odstępstwo. Przygarnęliśmy dwóch osobników z zaprzyjaźnionego miasta (koło Mielna), którzy powoli się docierają w naszym składzie, ewidentnie czerpiąc frajdę z wyjazdów jako całości, a nie tylko z ich sportowego aspektu.
Wypróbowaliśmy nową dla nas firmę przewozową. Nie było źle, tyle, że sprzęt audio-video działający, jak wszędzie, a monitor słabo dostrzegalny. Jest to chyba element wyposażenia totalnie lekceważony, a dla nas istotny dość. Kierowcy lekko w szoku (dużo jeździli z pielgrzymkami, ale ta nasza to trochę taka jakby inna...), ale się dotarli. Nie mogli tylko wyjść z podziwu nad częstotliwością tzw. lasków. Autobusik, mimo, iż bazujący na podwoziu dostawczaka, był w miarę wygodny i nie tłukł na dziurach. Za wyjątkiem nieoczekiwanych progów zwalniających, zamontowanych na czteropasmowej jezdni, które się za pierwszym przejazdem w ogóle nie ujawniły – wtedy wszyscy byli zaskoczeni: kierowcy, autobus, pielgrzymi oraz ich napoje.
Biały Łabędź
Sama droga to znany z ostatniego, wileńskiego wyjazdu, szlak. Najzimniej i najwięcej śniegu (tak, tak, to przecież jeszcze zima, jak to zwykle w kwietniu) – w okolicy granicy. Od granicy również zmienia się układ drogowy: długie proste odcinki, często szerokie, choć nawierzchnia na poziomie okołopolskim. Im dalej odjeżdżaliśmy, tym bardziej przypominało to krajobraz znany z wyprawy liepajskiej (tj. do Lipawy na Łotwie). W skrócie – NicSięNieDzieje, płasko, ugorzyście, bezludnie – ot, taka Pustynia Kurlandzka (w tym wypadku raczej Żmudzka – a może Żmudzińska). Jechaliśmy bowiem do Żmudzi, krainy historycznej, zwanej dziś po prostu Dolną Litwą.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Uroki lata....

Nie ma chyba żadnej normalnej, cywilizowanej osoby w Europie Środkowej, która patrząc przez okno własnego mieszkania, nie doznaje dreszczy spowodowanych przejmującą wszechobecnością całych mas, ton i zasp lodowatego kataklizmu. Urok lśniących śnieżynek czy też radosne odgłosy sań mknących po białym puchu w ślad za zadkami Mikołajowych łosi, już dawno odszedł w zapomnienie wraz z ostatnią, zjedzoną czekoladową bombką z choinki. Gdzieś koło połowy Karnawału nastał bowiem okres panowania Królowej Śniegu, która z sobie tylko znanym, psychopatycznym uwielbieniem zaaresztowała w swoim śnieżnym więzieniu ludność kilku, całkiem sporych, krajów. Zimowe igraszki, bałwany, kuligi oraz inne formy białego szaleństwa, zniknęły nagle w przeręblu zmrożonej od dawna krwi w naszych żyłach. Zmrożonej do tego stopnia, że ani śmiać się, ani płakać. Nie wiadomo co robić i nie wiadomo jak się z tych lodowatych pętów wydostać. Wszyscy wokół snują się smętnie w swojej wściekłości, jakby odurzeni niechcianym pocałunkiem Królowej. Ani tego przepić, ani święconą palmą przeżegnać, czy też wielkanocnymi witkami wychłostać. Leży to białe i wkurza. I nagle, jakby z innej planety, ktoś pyta: Dlaczego nie w lutym?

niedziela, 3 marca 2013

Ociec, gacie prać? Prać!!!

Tegoroczna wiosna wreszcie wysłała nam swoje pierwsze sygnały. A to bocian, a to klucz lecących gęsi, czy też jakieś dziwnie odważne kwiecie, nieśmiało wychylające swoją główkę spod ostatniej warstwy śniegu. Znaczy się, można wreszcie zacząć myśleć o kolejnych wyjazdach na turnieje naszego Weterańskiego Towarzystwa Podtrzymywania Przy Życiu Poprzez Grę w Koszykówkę. W tym roku nie było nam dane wybrać się w odwiedziny do przyjaciół z ukraińskiego Mukaczewa. I całe szczęście, bo tym razem po prostu byśmy do domu nie wrócili. Tradycyjny, styczniowy turniej, po raz drugi noworoczny, mógłby się zakończyć gdzieś pod przysypaną śniegiem skałą lub pod jakąś przypadkową lawiną, która z sobie tylko znaną konsekwencją, strąca w przepaść wszystkie wesołe autobusy pełne niemłodych już weteranów i nieco młodszych sióstr basketowego powołania. Właśnie w dniu teoretycznego powrotu, wszystkie krainy na południe od Karpat, stanęły w miejscu, przysypane po dachy tonami białego szaleństwa. Umarlibyśmy tam niechybnie, albo z powodu braku piwa w autobusie, albo z konieczności pchania owego autobusu pod górę, w kierunku najbliższej przełęczy. I na nic by się zdała słowacka pomoc drogowa, która swoje miejsce w zaspie prawdopodobnie zarezerwowała sobie jakiś kilometr dalej. Widać los nam sprzyja, co znakiem jest zapewne, że w nowym sezonie zmagań koszykarskich, wszelkie klątwy, wypadki i niewyjaśnione niczym przykre wydarzenia, będą nas omijać łukiem tak wielkim, jak łuk wspominanych wcześniej Karpat.   

środa, 6 lutego 2013

50 lat w baskecie

W dzienniku Express tydzień przed pięćdziesiątką naszego kolegi ukazał się przypadkowo artykuł o nim, który tutaj w całości przytaczamy.


To nie jest historia jakiegoś pluszowego misia, który przeleżał 50 lat na strychu w babcinym koszu do prania. To historia człowieka, dla którego koszykówka była, jest i zawsze będzie wartością zdecydowanie pierwszoplanową. To pasja, którą wyssał z mlekiem matki, a właściwie ojca, który już w dzieciństwie zaszczepił mu miłość do tej wyjątkowej dyscypliny sportu. Na pierwszym meczu lokalnego AZS-u był w wieku 2 lat, kiedy to toruńskie Twarde Pierniki święciły swoje największe sukcesy – w połowie lat 60. ubiegłego stulecia. Już wtedy młody Tomek z zapałem bawił się pomarańczową piłką, zawsze kulając ją w kierunku kosza wyimaginowanego przeciwnika. W szkole podstawowej, na skutek nieprawdopodobnej pomyłki rady pedagogicznej, trafił do klasy sportowej o profilu szermierka. Po półrocznym okresie histerii oraz coraz częściej powtarzających się napadów lękowych, zezwolono małemu Tomkowi na podjęcie treningów jego ukochanej koszykówki.