wtorek, 1 kwietnia 2014

Via Baltica

No i stało się... Właśnie męska cząstka koszykowego organizmu pod nazwą Consus Old Basket Team powróciła ze swoich kolejnych, pierwszych w tym sezonie, zagranicznych wojaży. Tym razem staliśmy się aktywnymi uczestnikami sportowego eksperymentu, na który składały się trzy kolejne mecze, w trzech nieco oddalonych od siebie miejscowościach. Taki niby turniej, ale codziennie w innym łóżku. Od pyrkania klubowego autobusu, głowa, oczy i mózg jeszcze cały czas nieco obolałe, a naturalna praca jelit i dwunastnicy po tysiącach kolejnych kilometrów, także dostosowana do wibracji silnika i autobusowej sprężarki. Trzech solidnych przeciwników, trzy niezwykle atrakcyjne miasta oraz sukcesy sportowe po 33,3%. Porażka, remis i zwycięstwo. Wszystko to na tle przecudnie niebieskiego nieba, miłego słoneczka grzejącego w pupę oraz kilometrowych spacerów, które od ostatniego weekendu stały się naszą drugą pasją. Jeżeli kiedykolwiek zgubimy naszą piłkę do kosza, to wręcz automatycznie możemy zmienić dyscyplinę na nordic walking. Patrząc na nasze sukcesy w tej dziedzinie Prezesas Maciejas obiecał, że zapisze nas na pierwszą koszykarską pielgrzymkę do Częstochowy. Szesnaście dni pieszo, stale kozłując pomarańczową kulę. Prezesas jak wróci z urlopu, gdzieś ok. 13 sierpnia, dogoni nas samolotem. O ile Litwa kolejny raz okazała się sukcesem turystycznym, sportowym i towarzyskim, o tyle Łotwa, w której byliśmy po raz drugi, jest dla nas nadal krajem tajemniczym, dziwnym i wręcz z innej planety.


Poza grą, zwiedzaniem oraz spotkaniami z nowo poznanymi przyjaciółmi, w trakcie Via Baltica, przeprowadziliśmy, nietypowy jak na nasze Consusowe zainteresowania, nowy eksperyment. Otórz dogrywaliśmy (kamerą) czwartą część epopei "The Lord of Rings". To wyjątkowe przedsięwzięcie filmowe nazwaliśmy roboczo: "Trzy wieże i dwunastu krasnoludów". Logika tego wyrażenia wynikała wprost z oceny wzrostu naszego zespołu. Nawet z daleka, ponad górami, rzekami i zamkami, widać było bowiem czerepy Krzysia, Mirka i Mariusza. Potem długo, długo nic... i dopiero w zbliżeniu oka kamery pojawiali się po chwili krasnale (...ludy). Jeden z nich podobno, to nawet jest na co dzień ich trenerem. To oczywiste, wizualne odzwierciedlenie naszego składu, przeniesione zostało natychmiast na pole naszej basketbolowej taktyki i strategii. Po wejściu na boisko naszej pierwszej piątki, już w pierwszym naszym meczu, miejscowy sędzia długo pytał w niezrozumiałym dla nas języku litewskim, dlaczego chcemy grać tylko trójką zawodników, a nie tak jak przeciwnicy – w pięciu. Długo również trwała nasza odpowiedź, w której staraliśmy się bezowocnie poinformować sędziego, że to co wystaje zza butów Smoka, takie niby dwa małe słupki, to także nasi koledzy, koszykarze.

Nasza taktyka w trakcie tego nietypowego turnieju, polegała rzecz oczywista, na grze w górnych partiach hali sportowej. I szło to nam zupełnie przyzwoicie dopóki, doputy trzeba było kulnąć piłkę po parkiecie do któregoś z krasnali. Przeciwnicy dosyć szybko połapali się o co chodzi i zamiast szukać krzeseł, taboretów czy też drabin, tak potrzebnych do walki z naszymi dryblasami, zaczęli dybać tylko na podania do naszych rozgrywających. Wychodzi na to, że nas rozgryźli. Dopiero w drugim meczu udało nam się znaleźć skuteczną odpowiedź na ich przebiegły pomysł. Prezesas Maciejas, człowiek bywały w świecie, polecił mi uprawnić do gry naszego starego przyjaciela z Irlandii. Z nim poszło już jak z płatka. Chłopcy od razu poczuli to wyjątkowe wsparcie i żadne kolejne pomysły litwesko-łotewskiej koszykówki nie stanowiły już problemu. Problem pojawiał się po naszej stronie, ale tylko w chwilach kiedy nasz niezastąpiony bohater znikał z oczu naszych zawodników. Widać było wówczas jakąś taką pustkę, całkowity brak komunikacji i chwilowe otępienie. Trzeba było po prostu tak dokonywać zmian, aby nasz niezastąpiony "rozprowadzający" - Old "Irish" Jameson, cały czas był w grze naszych zawodników na boisku. Po prostu nie mogło go zabraknąć...

Z racji tego, że była to nasza pierwsza tegoroczna eskapada, kapitan naszego Consusowego teamu Tomasas Lenonas, nakazał nam całkowity relaks, odprężenie, oraz odpoczynek, który miał być miodem na nasze skołatane ciężką zimą serca i umysły. Jeszcze w Polsce ogłosił publicznie: "... Chłopaki. Jest luz, jest spokój. Mamy wszystko w tzw. du...". I było to wyjątkowo trafne przesłanie do narodu. Nasi, jak nigdy, wzięli sobie do serca to rozporządzenie do tego stopnia nawet, że do obowiązkowych zdjęć grupowych, stawali z uśmiechem na ustach, którego niestety operator foto-aparatu nie mógł zobaczyć. Normalnie weekend, rekreacja i całkowicie permanentna alienacja od typowych życiowych problemów. Pomogła w tym przepiękna pogoda, przyjemne widoki oraz wiele niezwykle ciekawych miejsc: Kłajpedy, Kowna i Rygi. Wspaniali litewscy koledzy z boiska, z którymi przez kilkanaście wieczornych godzin łamaliśmy sobie ręce i palce, aby opowiedzieć im, że: Hubert to już w 1953 roku grał w półfinale Pucharu Polski. Do tego wspaniałe dziewczęta, szczególnie te przemiłe Litwinki z klasy IIIa, które spotkaliśmy w Delphinarium w  Kłajpedzie. Były grzeczne i dobrze wychowane. Wcale nie pokazywały palcami, patrząc w niebo na naszego Krzysia, Mirka i Mariusza. 

To był na prawdę kolejny miły wyjazd na wschód...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz