wtorek, 7 stycznia 2014

Kolejny rok do kosza

Minął rok, kolejny rok wypełniony po brzegi: odgłosami kozłowanej piłki, uśmiechami triumfów, grymasem porażek, bólem kontuzji oraz nieodłącznym lekkim fetorkiem przepoconych koszulek i skarpet. Przed nami zimowa przerwa, będzie więc czas na leczenie, porządne pranie oraz na długie opowieści o kolejnych krainach, miastach i turniejach, które dane nam było poznać w 2013 roku. Jak raczy mawiać nasz nadworny Stańczyk: "Cieszmy się kochać basket, bo zdrowia ubywa i przyjdzie nam niedługo grywać turnieje jedynie na konsolach". Jak zwykle, profesjonalny w każdym calu błazen Stańczyk miał rację, ale nie do końca, zważywszy na postawę naszych Pań oraz rzecz jasna Panów w kluczowych momentach zakończonego klika dni temu sezonu. Były bowiem w poprzednim roku niezapomniane chwile zwycięstw, magiczne widoki rzadko odwiedzanych krain oraz śmiech starych oraz nowo poznanych przyjaciół. Znaczy to, że potrafimy jeszcze kochać ten sport, bez względu na ilość pokonanych kilometrów, ilość urazów czy też ilość lekko niedospanych nocy na autobusowych "łożach". To nic, że głowa boli, że plecy bolą (niektórych nawet poniżej). To nic, że kolana, że stopy, że palce... I tak następnym razem... Jedziemy!!!  


Generalnie można rzecz ująć, że w ekskluzywnym świecie Maxibasketu idzie nam coraz lepiej. Liczne kontakty, zaproszenia, częste turnieje, coraz bogatsza oferta towarzyska, wszystko to sprawia, że łatwiej nam się dogadać, poznać aktualną formę przeciwników, ba..., wręcz wytypować większość wyników jeszcze przed rozpoczęciem turnieju. Wszystko to spowodowane jest zapewne syndromem "łysego konia", który od wieków stanowi logo dobrych i częstych kontaktów przyjacielskich. Zdecydowanie łatwiej szło nam na terenach, które mieliśmy już wcześniej rozpoznane. W Presovie, Działdowie, Koszalinie, Poznaniu czy też Wilnie mało jest już tematów, które potrafią nas całkowicie zaskoczyć. Czasami jednak, w miejscach do których przybywamy po raz pierwszy, zdarzają nam się drobne wpadki, omyłki czy też przejęzyczenia. Tak było na początku roku w Taurogach, gdzie poza sprawami czysto sportowymi chcieliśmy jeszcze przed turniejem "udostępnić" naszą drużynową Oleńkę niejakiemu Bogusławowi. My chcieliśmy, nawet ona chciała, ale do sprawy nie doszło. No bo niby Bogusław to już u nich niemodne imię, że jest niby jeden, ale jedenastoletni... i takie tam, że ona dla niego troszeczkę zbyt doświadczona. My chcieliśmy błysnąć lokalnym dowcipem, a oni potraktowali to jako handel żywym towarem. Nic to, pewnie my nie godni ran ich całować. Następnym razem sprawdzimy wcześniej, czy oni czytali tą samą książkę.

Ubiegłoroczne turnieje mijały nam kolejno w sielskiej atmosferze. Kto, z kim miał wygrać, to wygrał, kto przegrać miał... i tak nie czuł się przegranym. Wszędzie miło i przyjemnie. A to przejażdżka Harleyem, a to podróż statkiem prawie po morzu, czy też góry, pierwszy raz odkryte w Polanicy Zdroju. Sielanka, idylla w pewnym sensie całoroczna sjesta, niczym przedsionek jakiegoś ekskluzywnego Domu Starców, powiedzmy gdzieś na Malediwach. Co wyjazd, to pięknie. Gdyby nie kontuzje, można by powiedzieć, że te nasze podróże to całkowite spełnienie własnych marzeń, zarówno sportowych jak i tych bardziej romantycznych. A to talony do Cartiera, a to zegarki z Apartu, tak sobie... na dodatek. Nie wiedzieć czemu jedynie, gdzieś tam w końcówkach meczów słychać czasami: "Ja ją jeszcze przestawię" albo "Trzeba było po łapach". Jakieś takie młodzieńcze bywa jeszcze czasami to nasze zamiłowanie do koszykówki. Takie niewyluzowane, drażniące, dziwną agresją podszyte, jakbyśmy cały czas grali o "złote kalesony" czy też jakieś "diamentowe gorsety". 

Taki był właśnie nasz koszykarski ubiegły rok: sielski, anielski, ambrozją podlewany. A jak zajadany? W tej kwestii to już niebawem Mistrzami Świata zostaniemy. Zupa mazurska w Działdowie, kolacja "U Greka" w Presovie, grill w Koszalinie, obiad w Haapsalu, śniadanie w Polanicy, bankiet w Poznaniu, przekąska u Karaimów pod Wilnem. Normalnie dowód na to, że warto grzeszyć... przynajmniej w kwestii nieumiarkowania w jedzeniu, no i czasami w... Nakładając na tak "ustrojony" koszykarski stół zeszłoroczne wyniki sportowe, zaznaczyć trzeba dobitnie, wyraźnie i jednoznacznie: bywało różnie, ale jak trzeba było, to na naszym flagowym Gothicu pokonaliśmy całą elitę weteranów koszykówki z Polski i Europy Środkowej. I to te niby nasze stare dziady i te niby... całkiem dobrze swoją młodość pamiętające kobity. Chcieć to móc, co wszystkim, a nawet sobie, bezdyskusyjnie udowodniliśmy. Zaśpiewajmy wobec tego hurem: 

Więc wstań, do góry głowę wznieś... 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz