czwartek, 19 września 2013

Do bani...

W naszej dotychczasowej karierze weteranów męskiej koszykówki, udało nam się popełnić kilkanaście sportowych występów, których głównym powodem nie była koszykówka, a nie wiedzieć czemu, jakieś wybryki, kaprysy, zachciewajki, takie niby "fiu-bździu". Kosz koszem, sport sportem, ale o kondycję strony duchowej naszych zawodników też trzeba było od czasu do czasu zadbać. Byliśmy już zaproszeni na koncert straussowskich walców w Wiedniu, na Święto Wina w Mukaczewie, udało nam się także skoczyć na ciemne guinessowane piwko do Dublina. Staliśmy pod Bramą Brandenburską, kojarzącą się z zakończeniem II Wojny Światowej oraz zakończeniem epoki komunistycznej, paliliśmy w zadumie świece na wileńskim cmentarzu na Rossie. Chyba jednak na czas jakiś trzeba odpuścić sobie tego typu ekscesy, bo staje się to zbyt poważnym obciążeniem dla naszych niemłodych już psychik i skołatanych realiami rzeczywistości niekoniecznie już twardych charakterów. Być może dlatego, nasz klubowy Prezesas zarządził tym razem kolejną dawkę wypoczynku i rekreacji połączonej oczywiście z wyjątkowo lekkim turniejem koszykówki. Prawdopodobnie powodem takiej decyzji mogła być głęboka analiza stanu naszego zdrowia oraz zanik charakterystycznego jeszcze kilka lat temu, młodzieńczego blasku w naszych oczach. Zapewne kroplą, która przelała ową czarę przestrachu, stało się nagłe "zawalenie" mięśnia sercowego jednego z naszych najzdrowszych (trzeba dodać) weteranów. Jakby nie patrzeć, Prezesas przeciął zdecydowanym ruchem wszelkie w tej materii wątpliwości i nakazał jednoznacznie udać się wszystkim do... bani. I to zaraz, natychmiast, bez słowa protestu, jakiegokolwiek buntu czy innych śmiesznych dyskusji.


Bania, rzecz jasna od niepamiętnych już czasów, to popularne na Wschodzie określenie łaźni lub sauny. Chyba bardziej ten drugi pomysł znalazł uznanie w oczach Prezesasa, bo jak zwykle ma w zwyczaju polecił zgłosić nasz zespół na doroczny turniej Sauna Cup, który od lat rozgrywany jest w niezwykle malowniczym estońskim kurorcie Haapsalu. Tym razem zwykłe zajęcia sportowe, a nawet tzw. pozalekcyjne, zejdą za plan drugi i spełnić mają jedynie rolę drobnych przerw pomiędzy kolejnymi zabiegami balneologicznymi. Wreszcie cała drużyna zostanie wykąpana, wychłostana brzozowymi witkami a nawet, co jest wielce prawdopodobne, wyparzona w saunie odmiany fińskiej. Planowane są również liczne dodatkowe kąpiele, masaże wodne, oryginalne jacuzzi (nie takie jak w domu, na bazie grochówki) jodowanie płuc oraz oskrzeli a także przegląd techniczny wszelakich organów wewnętrznych. Do tego kontemplacja, leżakowanie, ćwiczenia tai-chi, joga i samooczyszczanie najgłębszych nawet zakamarków naszej psyche. Zapewne będzie bolało... Niby równie dobrze moglibyśmy to samo zrobić w podtoruńskim uzdrowisku Ciechocinek, ale Prezesas na wskroś nas znający, od razu się połapał, że zbyt łatwo odkryjemy lokalne pokłady chmielowanej... lemoniady. A tak: inne miasto, inny język, inna waluta, oj, tak łatwo na pewno nie pójdzie.

Haapsalu to wyjątkowo niewinna miejscowość w południowo-zachodniej Estonii. Dwunasto tysięczne miasteczko, to od lat uznany kurort oraz uzdrowisko klimatyczne i balneologiczne. Wyjątkowej urody i czystości uliczki wraz z subtelnie kolorową zabudową tego miejsca, dopełnią swoim wyciszonym urokiem przebogaty zakres działań relaksacyjnych i uspokajających. Ze względu na niewielką powierzchnię tej małej mieściny, przewidziano w programie turnieju codzienne, kilkukrotne spacery w parach, wszystkimi uliczkami (dosłownie) miasta i parku. Autobus zostanie bowiem "uziemiony". chociażby tylko dlatego, że nie mieści się na większości zakrętów zlokalizowanych w centrum Haapsalu. Obowiązkowe spacerowanie w parach również spowodowane jest pewnymi drobnymi kłopotami technicznymi, które uniemożliwiają przemarsz tzw. watahą ze względu na szerokość miejscowych chodników. Być może, dla szczególnie odważnych udostępnione zostanie lokalne morze, które akurat w tym miejscu umożliwia lekko lodowatą kąpiel w dowolnym układzie personalnym i konfiguracji osobników. Całość trzydniowej sesji odbudowy ciała i ducha uzupełnią odwiedziny tamtejszych zabytków, z  okazałym zamkiem oraz historyczną stacją kolei żelaznej na czele. 

Jedynym zagrożeniem dla zachowania spokoju oraz niczym niezmąconej sielanki, stać się może chyba nadmierna ilość zespołów weterańskiej koszykówki w odmianie męskiej i damskiej. Lokalny społecznik, działacz sportowy i sędzia, prywatnie nasz już całkiem dobry znajomy Rudolf oznajmił nam bowiem niedawno, że na owe igrzyska "koszykówki w Saunie" zjedzie do Haapsalu ok. 40 drużyn z: Finlandii, Rosji, Estonii, Łotwy, Litwy, Polski i Włoch. Tak circa, 400 zawodników i zawodniczek. Zważywszy ilość bractwa oraz znając ich stosunek do tego typu międzynarodowych spotkań, liczyć się będzie trzeba z koniecznością odseparowania się od festiwalowej gawiedzi, chociażby pod pozorem: braku znajomości języka, bólu głowy czy jakimś innym sprytnie wymyślonym fochem. Udział w typowej dla tego miasta terapii zajęciowej, którą jest dzierganie znanych na całym świecie koronek, może stać się w takim przypadku całkiem zgrabną i logiczną zarazem wymówką. Inaczej cały misterny plan naszego Prezesasa może spalić na panewce, a projekt odnowy biologicznej, psychicznej a nawet moralnej, przemienić się może w kolejną erupcję wszelkiej wyczynowej aktywności międzyludzkiej. I znowu: mecze o złote kalesony, zawody kto więcej wypije, tańce bez zatrzymywania do białego rana, potem znowu mecze i oczywiście dwukrotny, wydłużony, (1000 km) nocny i do tego autobusowy maraton filmowy, przygotowany przez naszego specjalistę Licho®Entertainment. Kto to wytrzyma, sam nie wiem.
.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz