niedziela, 31 lipca 2011

Consusowy pateryk

Minął rok, odkąd naszej maxibasketballowej zabawie towarzyszą dziennikarze blogu oraz reporterzy zaprzyjaźnionej redakcji TV Wytrwam. Czas więc najwyższy na podsumowanie dotychczasowych osiągnięć, doświadczeń oraz najbardziej niesłychanych i niewiarygodnych zdarzeń. Zważywszy na skąpany w deszczu sezon ogórkowy, podsumowanie to nabiera większego sensu i zaowocować może niczym nie skrępowaną eksplozją dobrego humoru. Aby uatrakcyjnić kolejny rozdział Consusowego pateryku*, wprowadziliśmy do sieci ogólnoświatowego internetu, nową, lekko fabularyzowaną formę literacką, którą nazwać możemy roboczo „zgadywulcem”. W skrócie polega ona na tym, aby czytelnik-internauta, konsumując kolejne wyrazy i zdania, odszukiwał odpowiedzi na pytania, zastawione w tekście niczym wnyki. Dla najbardziej aktywnego czytelnika, przewidziano wyjątkowo atrakcyjną nagrodę.


Latoś roku poprzedniego niczym nie przypominało tegorocznego lipca. Nie dość, że owe ubiegłoroczne 31 dni wydawało się płynąć zdecydowanie wolniej, to jeszcze słońce i wyjątkowo wysoka temperatura umilały poprzednie wakacje każdemu z nas. Całe szczęście w Zagrzebiu i słońca i pięknej pogody również nie zabrakło. Fakt ten, z całą pewnością uratował życie niejednej gwieździe maxibasketballu, uczestniczącej w kolejnych Mistrzostwach [Europy?, Świata?]. Trudne do wyobrażenia byłoby spędzenie ośmiu dni w trakcie ulew, burz i innego rodzaju opadów. Można by, bez jakiejkolwiek przesady powiedzieć, że w takiej scenerii bylibyśmy „zalani” na maxa. A tak, na mecze jechaliśmy z uśmiechem, na plaży prężyliśmy godnie swoje torsy, a cowieczorne przedhotelowe party jawiło się niczym lecznicze odwiedziny w saunie. Tylko dobrej pogodzie (ducha i atmosfery) zawdzięczać możemy kolejny drobny sukces, jaki nasz Consus odniósł w trakcie swoich europejskich eskapad [które miejsce?]. Słońce, humor, odrobina lodu w szklance, to podstawa dobrej zabawy, fantazyjnych pomysłów oraz niekonwencjonalnego zachowania, w stylu: pojedynek owoców morza, kąpiel w fontannie, podnoszenie na palcach, pokaz bielizny „sumo” na plaży oraz wielu innych niezapomnianych wydarzeń.

Rozochoceni przepiękną pogodą napotkaliśmy jednak na swojej turniejowej drodze mgliste i zapłakane deszczem wczesne listopadowe dni, kiedy to przyszło nam się udać do stolicy Niemiec – Berlina. Już na starcie tej eskapady zmokliśmy niewąsko, co utwierdziło nas w przekonaniu, że zaplanowany wcześniej pobyt w tropikalnej scenerii podberlińskiego aquaparku [jak się nazywał?], był kolejnym strzałem w dziesiątkę. Tak umotywowani, z wilczym apetytem przystąpiliśmy do kolacji w niezwykle miłej i zacisznej scenerii włoskiej restauracji, gdzie pośród różnorakich smakołyków prym wiodła przepyszna pizza. Przyjemny i niedrogi hotelik oraz nielimitowane śniadanko wypełniły nasze organizmy wielką energią, którą efektywnie spożytkowaliśmy w trakcie meczów turniejowych. Pierwsze miejsce, jakby nie patrzeć, jest zawsze niezwykle cennym sukcesem, nawet dla zespołów bardziej utytułowanych niż my. Swoista euforia tego wydarzenia, wyryła swoje piętno zarówno w trakcie kolejnej, nocnej wycieczki po centrum tej metropolii – „Le Tour de bar”, jak również w trakcie nocnych obrad prowadzonych w hotelowej sali konferencyjnej. Przeświadczenie, że tak naprawdę możemy wszystko, dało się również zauważyć w kolejnych, składanych zamówieniach gastronomicznych, ilości skonsumowanego alkoholu, w wynikach badań wykopaliskowych oraz w karkołomnym (w niektórych przypadkach) powrocie do hotelu [ile kominów było na trasie do hotelu?].


Od tego czasu pojęcie „dobra pogoda” omija szerokim łukiem, nas i nasze koszykarskie wojaże. Brutalne zimno, śnieg, mróz oraz porywy lodowatego wiatru dały się nam we znaki już w trakcie kolejnego wyjazdu do „stolicy” europejskiej koszykówki – Wilna. Turniej ten zaskoczył nas przede wszystkim swoimi walorami poza sportowymi. Przepiękna wileńska starówka, magia i dramatyzm „polskiego” cmentarza na Rosie, Ostra Brama i jej święty obraz, a także specjały kuchni litewskiej i karaimskiej [gdzie?] zdominowały nasze wrażenia, osądy i wspomnienia. Niezwykłość owych miejsc oraz wspaniała atmosfera w naszej ekipie, nie mogły zostać niczym zmącone w owych lodowato-zimnych dniach końca listopada 2010 roku. Szczególne zbratanie członków zespołu Consusu, tak widoczne chociażby w trakcie obrad „okrągłego stołu”, pozwoliło nam zdominować tradycyjny turniejowy bankiet, który bez naszego udziału, najprawdopodobniej okazałby się porażką, dramatem i wielką wpadką organizacyjną. Więzów oraz „chemii”, która zaiskrzyła pomiędzy członkami teamu, nie nadwątliła również niezwykle przykra kontuzja palca [czyjego?], czy też wcześniejszy wyjazd naszego Prezesasa. Atrakcyjność tego wyjazdu, pomimo niezbyt spektakularnych sukcesów sportowych, wyjawiła się również w nawiązaniu wielu, do dzisiaj kultywowanych, kontaktów towarzyskich. To właśnie tam poznaliśmy bliżej naszych przyjaciół i uczestników turniejów w Toruniu, Lipawie i Prešovie.


Kolejną odsłoną naszej maxi-sportowej epopei był zorganizowany przez nas Gothic Basket Cup 2011. Było to pierwsze nasze wyzwanie organizacyjne, które zrealizowaliśmy w ogólnej opinii wszystkich uczestników, na najwyższym europejskim poziomie. Cieszy nas ten fakt, motywując przy tym do jeszcze większych wyzwań i pracy nad przygotowaniem kolejnej edycji tego turnieju. Międzynarodowe towarzystwo uczestników i uczestniczek tych zawodów [ile było drużyn?] dodało kolorytu zarówno rozgrywkom jak i bankietowi, na którym do białego rana wszyscy bawili się wybornie. Gościnność gospodarzy, prawie perfekcyjna organizacja oraz wysoki i wyrównany poziom sportowy spowodowały, że pobyt w Toruniu wszyscy zapamiętają zapewne na długo. Pomimo faktu, że debiutowaliśmy na międzynarodowej arenie rozgrywek turniejowych okazało się, że chętnych do uczestnictwa drużyn było więcej.


Wraz z nadejściem wiosny, udaliśmy się na coroczne zmagania nieco starszych miłośników koszykówki [jaka kategoria wiekowa?] oraz na turniej dziewcząt, pieszczotliwie nazywanych „juniorkami najstarszymi”. Jak co roku o tej porze, gospodarzami zawodów byli nasi starzy znajomi z Działdowa. Tym razem na pierwszy plan wysunęły się aspekty czysto sportowe. Po inauguracyjnym dniu turnieju, wszyscy bez wyjątku byli zadowoleni z postawy naszego Consusu. Dobra gra zaowocowała między innymi pierwszym od dłuższego czasu zwycięstwem nad zespołem z Koszalina. I wszystko mogło być dalej piękne, gdyby nie zajęcia pozalekcyjne popularnie zwane bankietem. Kolejne mecze ukazały zupełnie inne oblicze naszego zespołu i tylko wrodzona sportowa ambicja spowodowała, że losy miejsca na tzw. pudle ważyły się do ostatnich meczów. Być może, na nieco słabszej postawie naszych zespołów zaważyły również problemy organizacyjne związane z miejscami hotelowymi. Zaproponowane przez organizatorów miejsce spoczynku niestety nie mogło znaleźć naszej akceptacji i praktycznie w ostatniej chwili udało nam się we własnym zakresie, zabezpieczyć ekipie toruńskiej normalne warunki do odpoczynku i regeneracji sił.


Pierwsze dni kalendarzowej wiosny nie zapowiadały w tym roku jakiegokolwiek ocieplenia i słonecznej pogody. W takich też warunkach przyszło nam się udać w daleką drogę do Lipawy na Łotwie. Ten egzotyczny skądinąd turniej okazał się w ostatecznym rozrachunku wybitnie wyjątkowym. I to pod każdym względem. Była to dla nas prawdziwa szkoła przetrwania, w ramach której, przerobiliśmy w przyspieszonym kursie: geografię Unii Europejskiej, tajemnice kuchni łotewskiej oraz niestandardowe zasady zachowania organizatorów. A wszystko to w scenerii tak wietrznej, że nawet Słońce świeciło tam pod wiatr. Niezapomniane zostaną wrażenia lokalnych śniadań, bankietu w stylu „go-go”, suszonych ryb, brudnych samochodów, opuszczonych domów i kocich oczu, które przez cały czas śledziły nasze poczynania. Mieszane odczucia większości zawodników dotyczące pobytu na Łotwie, bezsprzecznie równoważyły wydarzenia, do których doszło w hoteliku koło Suwałk. Nowatorskie jak na polskie warunki rozwiązania budowlane zauroczyły ilością sedesów [ile ich było?] w jednym hotelowym WC, nawet najbardziej doświadczonych podróżników naszej drużyny. Wiele cennych wrażeń oraz niezwykle miłych epizodów miało miejsce w czasie przejazdu, zarówno w drodze na turniej, jak i w trakcie powrotu do domu. Na długo zapadną w pamięci wydarzenia z budki telefonicznej koło Ciechanowa oraz pobyt w porcie na Litwie [jaka to była miejscowość?], który od pierwszego wejrzenia przypomniał nam o naszych związkach kulturowych ze zjednoczoną Europą. Sporo szczególnych wrażeń przysporzył nam także nasz kierowca Leszek, który z sobie tylko wrodzoną fantazją podbijał nasze serca kolejnymi niekonwencjonalnymi pomysłami (np. dywanik).


Jeszcze dobrze nie wyschły nasze sportowe ciuchy a już przyszło nam wsiadać do autobusu z napisem "Prešov" (Słowacja). Zupełnie inny kierunek, zupełnie inne klimaty. Zupełnie inny wymiar sportowego sukcesu. Jeszcze będąc w podróży udało nam się zauroczyć osobliwościami naturalnego piękna słowackich jaskiń [jaka to była jaskinia?]. Zbawienny wpływ swoistej krioterapii jaskiniowej, nasz Consus potrafił przekuć w serię zwycięstw, które w ostatecznym rozrachunku zapewniły nam tytuł Międzynarodowych Mistrzów Słowacji +45. Euforia zwycięstwa zrekompensowała nam z naddatkiem wszelkie drobne uchybienia i niedogodności podróży. Porwani atmosferą sukcesu, nie zważaliśmy na przeciwności losu, skromne warunki miejscowego hotelu czy też niezbyt rozbudowane menu naszego lunch-baru pod drzewkiem, nieopodal sali. Sportowy sukces, najważniejszy w dorobku Consusu, wyjątkowa gościnność gospodarzy oraz urok wielkiego turnieju, w którym wystąpiło 25 drużyn, wyryły w naszych niemłodych już przecież psychikach, piętno miejsca, które już zawsze kojarzyć będziemy z "Triumfem". Całość tego niezwykle ciekawego wyjazdu uzupełniło w drodze powrotnej zwiedzanie przepięknego miasta [jaka nazwa?], z którego to nasz Prezesas ewakuował się drogą lotniczą do domu.


Początek lata, podobnie jak we wszystkich poprzednich przypadkach nie rozpieszczał nas przepiękną pogodą, światłem Słońca czy też miłą dla ciała temperaturą powietrza. Kolejny raz z deszczem w tle, udaliśmy się autokarem na turniej, tym razem do Koszalina. Uczestnicy wyjazdu zgodnie zauważyli, że tak wesołego autobusu, to do tej pory nigdy nie było. Śpiew, śmiech oraz wyjątkowa zabawa towarzyszyły naszym drużynom („podstarzałe kadetki” też były) praktycznie przez cały weekend. Turniej, już po raz kolejny zorganizowany został w atmosferze festynu, zabawy i spotkań towarzyskich, które w intencjach organizatorów są zdecydowanie ważniejsze niż: wyczynowy sport, maksymalna szybkość czy też perfekcyjna skuteczność. Więcej było w rozgrywkach turniejowych śmiechu niźli współzawodnictwa i zabójczej w tym wieku: woli walki i zwycięstwa. Jak zwykle w Koszalinie nie zabrakło spotkania towarzyskiego, którego centralnym punktem był [grill?, bar?, kasyno?]. Nie zabrakło także tańców, śpiewu oraz wielu sympatycznych rozmów po latach.


Ostatnim naszym występem mijającego sezonu była zamorska wyprawa do Dublina. Ten chyba najbardziej atrakcyjny i najbardziej „egzotyczny” wyjazd, zadowolił chyba wszystkich uczestników. Wiele atrakcji, zgrabnie zorganizowany turniej, malownicze centrum Dublina, urok kurortu Bray oraz smak Guinnessa oraz dobrej whisky Jameson, z całą pewnością zadowoliłyby nawet najbardziej wybrednego turystę. Wszystko, aczkolwiek podane w formie pigułki, mogło się podobać i wpisać się na trwałe w repertuar domowych wspomnień i koleżeńskich pogawędek. Znalazł się tam czas na grę, na zwiedzanie, na spacery dzienne i nocne, na zakupy, na posiłki a nawet na koncert, podczas którego licznie zgromadzona gawiedź siłą tysiąca głosów odśpiewywała kolejne piosenki lokalnej gwiazdy muzyki rozrywkowej [czyje to były przeboje?]. Kolejny raz okazało się, że o pozytywnym odbiorze turnieju koszykówki w wersji maxi, decyduje w głównej mierze wyrównany poziom. I tak było również tym razem, przez co podział miejsc ważył się praktycznie do ostatniego gwizdka turnieju. Gra była prowadzona w duchu fair-play, a pojedyncze przypadki "walki wręcz" o piłkę, oceniono pozytywnie jak przejaw męskiej waleczności i twardego charakteru. Poza walorami sportowymi i turystycznymi, niezapomniane wrażenia wywarły również na uczestnikach wyjazdu: ilość pubów, lokalne warunki noclegów oraz niewytłumaczalne wyposażenie łazienek [ile baterii jest przy jednym zlewie?].

Podsumowując stwierdzić można, ze był to rok niezwykle ciekawych wyjazdów, wielu niezapomnianych wrażeń oraz nawiązanych, ciekawych znajomości. Kolejny rok, w którym udało nam się aktywnie uczestniczyć w propagowaniu idei „Maxibasketball”, dumnie wyprężając pierś z emblematem CONSUS, bez którego nie byłoby całej tej niezapomnianej i wspaniałej atmosfery.

Odpowiedzi (najlepiej poprawne) na zastawione wnyki-pytania, prosimy przesyłać w formie komentarza do zamieszczonego tekstu.


* Pateryk – zwykle zbiór opowiadań i legend z życia ascetycznych mnichów-eremitów, spędzających czas na umartwianiu się i modlitwie. No to tak jakby o nas.




1 komentarz: