czwartek, 20 grudnia 2012

Dwanaście miesięcy z życia pomarańczowej piłki

Długie, zimne i ciemne grudniowe wieczory, jak co roku, przywołują chęć dokonywania podsumowań, spisów i kalendariów, wszystkich najważniejszych wydarzeń mijającego właśnie roku. W praktyce pozostało nam już tylko wspólne spotkanie wigilijne, potem szybkie otrzeźwianie, Wigilia właściwa, kilka dni leniwych i sennych świąt, no i oczywiście roztańczony Sylwester. Jakby nie patrzeć, nasz kolejny rok maxibasketballowych zmagań zbliża się nieuchronnie do końca, godna to więc pora, aby przypomnieć sobie nieco najważniejszych wydarzeń Anno domini 2012. Przyda się to jak znalazł, właśnie przed okresem rodzinnych spotkań, kiedy to zasypiamy w trakcie nużących dyskusji o: nie nadchodzących emeryturach, o permanentnych zawirowaniach z dostawami leków geriatrycznych, o rankingach PO i PiS czy też o kolejnych tajemnicach ciągle tkwiących w pozostałościach pewnego wrako-samolotu. Znajdzie się wówczas chwila, kiedy można będzie błysnąć intelektem, zmienić temat na ogólnie ciekawy i zaprezentować lekko zmęczonej familii szeroką perspektywę własnej pasji do koszykówki. Ba, nawet w rozmowie z wnukiem, przyszłym zięciem lub przyszłą synową, taki błysk pozwoli wam na wyrównanie szans w ocenie współczesnych realiów i nada wam ten magiczny status człowieka światowego. Żaden dziadek, teść czy wiekowy wuj, nie będzie już jakimś tam dziwnym gościem od kopania kompostownika na działce, a stanie się facetem bywałym w świecie, sprawcą wielu sensacji, można by rzecz – Człowiekiem Roku, Jamesem Bondem własnej rodziny.


Mniej więcej wyglądało to tak...




Mukachevo
Jeszcze w oddali słychać było huk korków sylwestrowego szampana, którym witano rozpoczynający się rok 2012, kiedy to spragniona wyjątkowych emocji grupa mieszana Consus Old Basket Team, wyjeżdżała do ukraińskiego Mukacheva na... kolejnego Sylwestra    i kolejne witanie Nowego Roku, który i tak już od dwóch tygodni, znalazł sobie miejsce w naszych głowach i kalendarzach. Generalnie w pewnych kręgach celebrytów taki pomysł jest ogólnie znany i używany od dawna. Aby witać Nowy Rok dwukrotnie, trzeba wykupić sobie bal sylwestrowy na wschodzie Świata (np. Tajwan) po czym, na kacu, szybciutko przelecieć szybciutkim samolotem na zachodni okraj kuli ziemskiej (np. Las Vegas), i bawić się ponownie. Ale, żeby autobusem, dwa tygodnie później..., i to właściwie w przeciwnym kierunku... Tego jeszcze w naszej drużynie nie było. Stało się więc, że witano rok bieżący dwukrotnie, jednocześnie uprawiając przy tym tak wymagającą dyscyplinę sportu, jaką jest koszykówka. Turniej, który później nazwaliśmy Memoriałem Królowej Śniegu, odbył się bez większych problemów, przynosząc pierwsze trofeum w postaci srebrnego medalu naszej drużyny kobiecej. Panowie, z nabytym w latach profesjonalnej kariery dystansem, rozpoczęli tegoroczne zmagania delikatnie, dbając bardziej o to, aby nie nabawić się poważnej kontuzji na twardych i tępych posadzkach ukraińskich sal sportowych. I tak, pomimo owych starań, nie udało się tego dokonać, a z rozregulowanymi kolanami wrócił do domu nasz rozgrywający Romek Rodziński.

Zyski: pierwsze srebro dziewcząt
Straty: kolano Romana (drobna kontuzja)





Toruń
Następny turniej to kolejna, druga już odsłona naszego domowego Gothic Basket Cup. Jedenaście zespołów z pięciu państw, wspaniała atmosfera i niezły poziom gry. Nic dodać, nic ująć. Przygotowaliśmy się do tego wydarzenia bardzo dobrze, czego efektem były opinie wielu naszych znajomych z kraju i z zagranicy. Gratulowali organizacji, fajnych, wieczornych wypadów na miasto, domowych przysmaków w turniejowych kawiarenkach oraz bankietu, który po raz drugi zwieńczył te wspaniałe międzynarodowe zmagania. Prawdziwym jednak przebojem sezonu stały się turniejowe nagrody, a także okolicznościowe koszulki typu T-shirt, w które wyposażeni zostali wszyscy uczestnicy tych „gotyckich” zawodów. Rewelacyjny motyw graficzny naszego turnieju oraz zgrabnie dobrana kolorystyka koszulek znalazła uznanie szczególnie w oczach Pań. Kilka z nich wystąpiło w tym przyodziewku nawet na rozdaniu nagród, połączonym z dystyngowanym wieczorkiem tanecznym. Wyjątkowość tego upominku znalazła swoje odbicie na wielu fotografiach kilkunastu kolejnych turniejów rozgrywanych w całej Europie, gdzie międzynarodowe towarzystwo uczestników GBC 2012 dumnie obnosiło się z gotycką bramą toruńską na piersi. Swoją drogą nagrody były równie ciekawe (stalowe Katarzynki). Przełamany został tym samym szczególny kult złoto-plastikowych pucharków, których każdy szanujący się zespół miał już wcześniej przynajmniej kilkadziesiąt sztuk.

Zyski: złoto dziewcząt, srebro mężczyzn
Straty: jedna skradziona piłka do kosza






Działdowo
Kolejnym wydarzeniem zmagań koszykarskich dla osób, powiedzmy już nie najmłodszych, był III Towarzyski Turniej Juniorek Najstarszych w Działdowie. Tym razem panowie nie wystąpili w tradycyjnym turnieju Mistrzostw Polski Oldboyów +50, głównie ze względu na... przeciągającą się migrenę naszych najlepszych zawodników, ogólną apatię zespołu oraz wyraźnie opóźnioną w tym roku wiosnę. Panie, jak to mają zazwyczaj w zwyczaju, wygrały ten turniej bez większych problemów, mając za przeciwniczki lekko zdekompletowane zespoły z Działdowa (muzeum + liceum). W obliczu takiego stanu rzeczy, nasze przemiłe dziewczęta skupiły się bardziej na „rozgrywkach” bankietowych, na przygotowaniu kreacji, fryzur oraz odpowiednim do wieczornej pory, doborze kosmetyków.

Zyski: drugie złoto dziewcząt
Straty: nie odnotowano





Ostrava
Prawdziwym przetarciem, takim mocnym wejściem w sezon, miał być turniej Ostrava Cup 2012. Można powiedzieć, że był. Co prawda, drugie od końca miejsce w turnieju sławy nie przyniosło, ale pozostałe bonusy poczynione w tym wyjątkowym mieście, zdecydowanie wyrównały proporcje plusów i minusów tego wyjazdu. Najważniejszym z nich było znalezienie odpowiedzi na nurtujące nas od dawna pytanie: które piwa są najlepsze? Po kilkudniowej degustacji wyrobów polskich, czeskich i słowackich, doszliśmy wspólnie do wniosku, że pytanie to jest wyjątkowo źle postawione. Nie ma bowiem piw lepszych czy gorszych, są natomiast piwa: wyśmienite, wspaniałe i wyborne. Kilka trudnych do sklasyfikowania produktów, ważonych prawdopodobnie w przypadkowych miejscach, nie czyni w tej kwestii żadnego wyjątku, albowiem napoje te przesunięte zostały automatycznie do podkategorii wyrobów „piwopodobnych”. Warty podkreślenia jest także fakt, że piwo w Ostravie dowożone jest konsumentom również pociągami. W temacie podkoszowym stwierdzić można tylko, że to co było w naszym zasięgu to wygraliśmy, a to co przegraliśmy i tak leżało poza naszymi możliwościami. Bo jak tu wygrać z drużyną, w której pierwsza piątka oraz kolejnych trzech zawodników mają grubo powyżej dwóch metrów. Normalnie wyglądali na takich, którzy układają sufity podwieszane bez drabin. Jak wygrać, skoro już na początku turnieju straciliśmy jednego z naszych najlepszych zawodników, któremu na twardej, laminowanej podłodze sali, urwało pół mięśnia uda. Generalnie wyjazd uznany został za cenny, nawet pomimo kontuzji nosa naszego „seniora” Huberta, który to na skutek nieprawdopodobnego złudzenia optycznego zaliczył bliższe spotkanie III stopnia ze szklanymi drzwiami lokalnej apteki.

Zyski: ogólna wiedza o Świecie, kilka nowych znajomości
Straty: urwana noga Mirka Kalety





Wiedeń
Wspaniałym wydarzeniem sportowym tego roku, prawdziwym HIT-em 2012, miał być wyjazd na Zielonoświątkowy Międzynarodowy Turniej Koszykówki w Wiedniu. Tematykę sportową tego przedsięwzięcia okrywamy dzisiaj tzw. zasłoną milczenia. Po części z dobrego wychowania, po części z wrodzonej wyrozumiałości, nie będziemy już wracać do wyjątkowo dziwnych rozgrywek, w których: nacje, płci oraz wiek mieszały się jak składniki koktajlu w barowym shakerze. Starzy z dziećmi, kobiety z mężczyznami, o innych orientacjach nie wspominając. Normalnie: Sodoma, Gomora i ta trzecia... Pandora. Na dodatek, w ramach tych ekstrawaganckich rozgrywek, wyjątkowo fatalnej kontuzji zerwania więzadeł kolana doznał nasz kolega Marcin. Jedna, jedyna chwila tych radosnych, turniejowych „fiki-miki”, kosztowała go jak dotychczas siedmiomiesięczny rozbrat z koszykówką. Pech na wyjątkową skalę. Dobrze chociaż, że wyjątkowy hart ducha oraz niezwykle pozytywnie nastawiona osobowość Garsyi (Marcina H.), złagodziły objawy sportowej traumy i pozwoliły mu na dokończenie tego wyjątkowo atrakcyjnego wyjazdu. Gwoli prawdy przyznać trzeba, że w tym przypadku uroki Wiednia, liczne atrakcje oraz niezwykle odpowiadająca nam kuchnia (golonki na przystawki), zdecydowanie odstawiły na bardzo boczny tor zmagania sportowe bądź rekreacyjne* (*- niepotrzebne skreślić).

Zyski: po 10 kg dodatkowej masy ciała na zawodnika przywiezione do kraju
Straty: zerwane więzadła kolana Marcina Hartwich





Toruń
Umowa i wcześniejsze plany były takie. Gramy w toruńskim turnieju Mistrzostw Polski Weteranów +40 tylko w przypadku wolnego miejsca spowodowanego absencją jednej ze zgłoszonych drużyn. I tak też się stało. W ten to właśnie zupełnie nie zaplanowany sposób, nie wiadomo jakim to przypadkiem, przystąpiliśmy do udziału w rozgrywkach zwanych popularnie „Turniejem WAX”. Nie wiadomo również, za czyją namową znalazł się akurat w naszej drużynie Krzysztof Wilangowski. Postać ogólnie znana, wysoka, której szerzej przedstawiać chyba nawet nie trzeba. I tak jakość przypadkowo (zawodnicy Jawora w delegacji), trochę jakby od niechcenia, tak na luzie, wygrywaliśmy mecz za meczem tylko po to, aby w finale, nie wiedzieć czemu, móc wywalczyć pierwsze miejsce Mistrzostw Polski +40. Była to, jakby nie patrzeć, druga mistrzowska korona na skroniach zawodników Consusowej drużyny. Jak los pokazał później, nie na długo.

Zyski: złoto dla facetów i przez kolejny rok, możliwość używania tytułu „Mistrz Polski +40”
Straty: nie wykryto





Presov
Nagminne i poważne kontuzje, wyczerpujące podróże oraz wymagające turnieje rozgrywane praktycznie co dwa tygodnie, wywołały w szeregach Consus Old Basket Team swego rodzaju psychozę, strach czy też inną fobię. Kto będzie następny? Komu urwą rękę? – pytali się w duchu wszyscy jeszcze zdrowi zawodnicy naszego zespołu. W efekcie, do słowackiego Presova, po obronę „Janosikowej Korony” Międzynarodowego Mistrza Słowacji +45, zdobytego w roku ubiegłym, udało się jedynie ośmiu najbardziej zdesperowanych śmiałków. Średnia wieku powyżej 58 lat, skład wąski jak talia jednej z naszych zawodniczek na literę „E” i walka z drużynami wspieranymi bezpardonowo przez sędziów. To zarys scenografii tych mistrzostw, w trakcie których nasi najlepsi zawodnicy spadali na ławę, już w pierwszych kwartach wszystkich meczów. Pomijając oczywiście tych, którzy wcześniej lądowali w szpitalu z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Niejako na przekór, na złość i na pohybel, w tym wiekowym zestawieniu udało nam się wywalczyć drugie miejsce i tytuł wicemistrzowski. W tym samym czasie, nasze niezwykle spokojne koleżanki, po równie ciężkich bojach wywalczyły trzecie miejsce w swojej kategorii wiekowej. Oba te spektakularne sukcesy nagrodzone zostały przez organizatorów (Stare Kone i Kobylky Presov) przepięknymi trofeami w postaci srebrnej i brązowej podkowy. Jak zwykle kilkudniowy pobyt na Słowacji umiliły nam uroki koszyckiej starówki oraz kolejna sesja krioterapii jaskiniowej.

Zyski: srebro dla Panów, brąz dla Pań, dwie nowonarodzone Ewy (porodówka w jaskini)
Straty: utrata honoru po porażce polskich piłkarzy na Euro 2012 oraz chwilowa utrata świadomości przez Grzegorza O. (+ szpital)





Koszalin
Koszalin spadł nam z  nieba jak prezent od Św. Mikołaja. I w niczym to nie przeszkadzało, że była to końcówka słonecznego czerwca. Podarek ów, przyjęliśmy jako miód na skołatane serca, mięśnie i bolące kości. Rekreacyjno-wypoczynkowy turniej koszaliński charakteryzuje się tym, że największym wysiłkiem tego wydarzenia jest długi spacer plażą oraz ewentualna kąpiel w morzu. Od niepamiętnych już czasów w trakcie kolejno rozgrywanych spotkań nikomu nie stała się jakakolwiek krzywda. Żadnej kontuzji, żadnego choćby stłuczenia nosa. Właśnie dlatego można było w aktywny sposób zregenerować nadwątlone siły oraz nieco odetchnąć od presji zdobywania kolejnych medali. Medytacja, spokojny oddech, takie tradycyjne chińskie tai-chi w polskim wykonaniu. Tyle na parkiecie, bo w sielankowym zaciszu przedsezonowego Mielna gdzie zwykle stacjonujemy, działy się wcześniej rzeczy o wiele bardziej dziwne. Bliskie spotkanie z „Obcym”, zaprzestanie pracy czyjegoś serca, czy też grupowe zaniki pamięci, to zdarzenia, które w tej sielskiej scenerii po prostu się zdarzają. Tym razem było nad wyraz spokojnie, a najbardziej dramatycznym wydarzeniem był brak wody mineralnej w niedzielę o poranku.

Zyski: duża porcja spokoju
Straty: brak





Polanica Zdrój
Jesienne zmagania maxibasketbolowej karuzeli rozpoczął coroczny turniej w Polanicy Zdroju. Od kilku już lat nasz męski zespół nie występuje w tym turnieju, głównie ze względu na różnicę wieku pomiędzy nami, a występującymi tam drużynami. Toteż reprezentację toruńskiego Consusa stanowiły w tym przypadku nasze niezwykle sympatyczne dziewczęta. Atmosfera tego tradycyjnego wydarzenia jest zawsze wyjątkowo podniosła, przede wszystkim z powodu obecności wielu sław polskiej koszykówki, którym zorganizowano w tym mieście prawdziwą Aleję Gwiazd. Są tam odlewy dłoni najwybitniejszych zawodników i trenerów, których z roku na rok systematycznie przybywa. W tej miłej i sympatycznej atmosferze pojawiają się jednak od czasu do czasu pewne skazy i pęknięcia. Spora bowiem część zawodników i zawodniczek, która jeszcze niedawno biegała po ligowych parkietach, nie zdaje sobie sprawy z intencji organizowania takiego turnieju. Zamiast zabawy i sportowego pojedynku, pojawia się wielokrotnie wszechwładna chęć osiągnięcia sukcesu za wszelką cenę. Mało kto zauważa, że jest to już spotkanie weteranów koszykówki, a nie kolejne boje pucharowych rozgrywek. W efekcie, od czasu do czasu, niektóre osoby stają się ofiarami tego niby przyjacielskiego wydarzenia. Tym razem padło na liderkę naszego zespołu, jej kapitana i grającego trenera – Joasię Chełczyńską, której brutalny faul pourywał przemęczone w latach profesjonalnej kariery więzadła krzyżowe przednie od prawego kolana. I tak, zamiast koleżeńskich uśmiechów, na twarzy pojawił się ból oraz łzy, co w prostym przełożeniu oznacza przynajmniej półroczny rozbrat z kozłowaniem. Pod nieobecność „Agaty” reszta dziewczyn spisała się nader znakomicie zajmując ostatecznie drugie miejsce w turnieju.

Zyski: kolejne srebro dla dziewczyn
Straty: zerwane więzadła kolana Aśki Chełczyńskiej





Poznań
Jak powszechnie wiadomo, turniejowe pojedynki w poznańskiej Chwiałce prawie do złudzenia przypominają atmosferę zawodów organizowanych w Koszalinie. Z tą tylko różnicą, że nie ma w tym przypadku możliwości kąpieli w morzu, spaceru plażą czy też innych form wdychania do płuc jodowanego świeżego powietrza. Jest natomiast spokój, przyjazna atmosfera, siostrzane i braterskie stosunki, które zdecydowanie dodają pastelowego kolorytu temu turniejowi. Cisza, spokój, lekko senna atmosfera oraz papcie na nogach to główne atrybuty „Chyżego Dziadowania”. Same zawody, jak zwykle zorganizowane na bardzo wysokim poziomie, przebiegały w tym roku bez jakichkolwiek perypetii i nieprzewidzianych wypadków. W sportowej walce, po raz kolejny, można nawet powiedzieć – jak zawsze, wygrał zespół z Koszalina, zmuszając nas tym samym do odebrania kolejnej w tym roku partii: srebrnych medali i nagród oraz srebrem powlekanych dyplomów. Nasze dziewczyny w tym akurat turnieju rozgrywały mecze czysto towarzyskie z nowo powstającym zespołem weteranek basketu z Poznania. Co prawda, owe poznańskie Juniorki Najstarsze, jeszcze młode i nieopierzone, ale w każdym takim przypadku musi być kiedyś jakiś początek.

Zyski: jeszcze jedno srebro dla facetów
Straty: nie zauważono





Wilno
Wieńczący nasze tegoroczne trudy i znoje turniej w Wilnie stał się niejako klamrą spinającą doświadczenia i kontakty dokonane na przestrzeni ostatniego roku. Spotkaliśmy tam liczną grupę starych, dobrych znajomych, z którymi w niezwykle sympatycznej atmosferze podsumowaliśmy nasze sukcesy, porażki i dokonania organizacyjne. Nawiązaliśmy również kilka nowych kontaktów, które zaowocować mogą kolejnymi wyjazdami i ciekawymi turniejami. Dokonania czysto sportowe, tego wyjazdu to planowane sromotne "baty" w wydaniu męskim oraz pasjonująca walka dziewcząt o strefę medalową. Zapewne udałoby się to osiągnąć, gdyby nie stronnicza postawa sędziów, którzy walnie przyczynili się do kolejnych wygranych, kolejnych litewskich zespołów (przeciwniczek). Czwarte miejsce zdobyte w tych nietypowych warunkach uznać można za spore osiągnięcie tym bardziej, że przyszło mierzyć się naszym paniom z drużynami, które w ostatnich latach zdobywały tytuły Mistrzyń Europy. Na otarcie łez, lekko sfrustrowani panowie zregenerowali siły w lokalnej bani, panie natomiast resztką sił i animuszu udały się na podbój lokalnego i niezwykle egzotycznego bazaru. Jedna i druga grupa po zaaplikowaniu kuracji regenerująco-relaksacyjnej podjęła przygotowania do bankietu, który w wersji wileńskiej jest z całą pewnością wyjątkowym wydarzeniem. Wielka rodzina weteranów koszykówki z sześciu państw długo prowadziła ciekawe dysputy w języku, który nazwać można po prostu rus-lite-łote-biało-ukra-pol-angielskim. Najważniejsze, że wszyscy byli zadowoleni.

Zyski: jakoś nie natrafiono
Straty: też, całe szczęście nie było zbyt wiele

.
 .
 .
  .

2 komentarze:

  1. To był dla mnie niezwykły rok ;-)
    Rok niepowtarzalnych wrażeń,emocji sportowych,sukcesów i porażek.
    Dziękuję Wam wszystkim, a w szczególności naszemu Prezesowi.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna relacja napisana z dużą dozą pczucia humoru, "Juniorki Najstarsze" super określenie!Ja również życzę wielu sukcesów i ciekawych wyjazdów w nadchodzącym Nowym Roku i oczywiście Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń