wtorek, 15 listopada 2011

REFLEKSJE (nie mylić z refluksami)
po-KRÓLEWIECKIE*
po-KÖNIGSBERGSKIE*
po-KALININGRADZKIE*
* – niepotrzebne skreślić

Refleksja nienumerowana: PODRÓŻE KSZTAŁCĄ.
Dowiadujemy się więcej o innych ludziach, o innych miejscach. Często gramy z różnymi przeciwnikami i to chyba zaczyna skutkować również coraz bezczelniejszą postawą na boisku: Rosjanie? Gramy! Litwini? Gramy, a co?

A poza tym:
1. Nadal cieszymy się, że mieszkamy w Polsce. Może nawet bardziej, niż dotąd.

2
. Niektóre rzeczy jednak bardzo nam odpowiadały, n.p. ceny paliwa oraz używek. Nasze zdanie podzielali też szczęściarze spod Elbląga i Fromborka, posiadający długoterminowe wizy rosyjskie i dysponujący dużą ilością czasu oraz zasobami cierpliwości granicznej.

3
. Wybudowanie nowego przejścia granicznego na styku UE oraz nie-UE nie rozwiązuje problemu czasowego skrupulatnej kontroli granicznej. Nowoczesne(!?) punkty odpraw nie posiadały jednak liczydeł ręcznych, no i stan ekskursowiczów Consusowych długo się towarzyszom nie zgadzał. W rezultacie 86 km z Elbląga do ... miasta na K można w dobrych układach przejechać w 3-4 godziny – jeśli oczywiście akurat nie ma kolejki. Trochę już odwykliśmy...

4
. Przyzwoity hotel, np. MOSKWA w Kaliningradzie (tj. Królewcu, tj. Königsbergu) nie musi kosztować majątku, szczególnie, jeśli ustalimy, że danych gości lubimy i dajemy im 50% zniżki.

5
. Trochę już wyrośliśmy. Tylko niektórzy poszli do ZOO.

6
. Wystylizowana fryzura przeszkadza w grze, ale nie przeszkadza w rzuceniu "życiowego" kosza.

7
. Bazar był fajny. Trochę przemieszanie moskiewskiego GUM-u z lat dużo wcześniejszych, trochę Różyckiego sprzed 20 lat i trochę jarmarku z ulicy Targowej (z lat 60-tych, tam gdzie teraz Liedl).

8
. Skąd tyle granatów? I to nie obronnych ani zaczepnych, jeno najprawdziwszych dojrzałych owoców granatowca, rośliny ciepłolubnej.

9
. A propos, obrane grejpfruty to doskonały i rzadki przysmak śniadaniowy. Były!

10. Tow. Kalinin podpisywał różne papierki dawno temu jako niby-prezydent. Nie przeszkodziło to Stalinowi w umieszczeniu jego żony w łagrze. Na decyzji o zamordowaniu w 1940 r. polskich jeńców w Katyniu i in. miejscach widnieje też podpis Kalinina. Czy powinniśmy o tym pamiętać, przebywając w miejscu nazwanym ku jego czci? To może jednak trzymajmy się wersji, że byliśmy w Królewcu. I to dużo ładniej brzmi...

11. Kolejny raz spędzaliśmy (my i inni też) jakiś czas na sali między meczami – no i stały problem: ani to odpoczynek, ani przerwa śniadaniowa. Gothic górą - i to nie jest tylko kwestia pieniędzy, ale też pomysłu i dobrej woli. Bufet (już pomijam, że za friko) z normalnymi krzesłami do przysiadnięcia, a nie tylko ..(pi-pip)...... twarde i niewygodne ławki. Chwała tym, którzy u nas na to wpadli i zrealizowali. Jak się da, to tego nie odpuszczajmy. Może nawet trzeba poszerzyć grono współudziałowców-organizatorów, choćby w doniesieniu produktów?

12. Jeśli jedziemy dla wesołości ogólnej, wspartej konsumpcją ogólną, wyjeżdżajmy jak bądź. Jeśli chcemy skorzystać z wyjazdów sportowo (a zgodnie z refleksją nieponumerowaną, sprawność sportowa rośnie wraz z ilością kontaktów), to wyjeżdżajmy tak, by przespać chociaż pół nocy. Piątkowy mecz był tego dowodem – tyle piłek dawno nam nie uciekło. W sobotę wyglądało to już naprawdę bardzo przyzwoicie, szczególnie w wyrównanym meczu z gospodarzami, kiedy doping licznych kibiców łotewskich i słowackich niósł nas do boju.

13. Bracia słowaccy są fajni. Dobrze, że są ludzie, którym się chce (w tym wypadku Słowakom chce się jechać kawał drogi, by ponieść planowe porażki, po czym niewzruszenie mają dobre humory i spokojnie umawiają się na następne spotkania).

14
. Kolejny raz się potwierdziło, że Pietia też jest fajnym kompanem wyjazdowym (nie-wyjazdowym też). I nawet wie, jak dogonić Droloffa komunikacją miejską.

15. Impreza (w chińskiej restauracji) dowiodła, że nie trzeba się opchać, by dobrze się bawić w wypróbowanym, męskim towarzystwie. Jedzenie było lekkie, łatwe i przyjemne i w ten sposób nie skłaniało do drzemki. Towarzystwo męskie było nawet bardzo męskie.

16. Impreza (w chińskiej restauracji) dowiodła, że jej sens jest ograniczony w przypadku turnieju jednopłciowego. Zamiast zapraszać gejsze to jednak fajniej i niekoniecznie drożej jest zaprosić więcej basketballistek. Drastycznym przykładem był turniej (z założenia mixt) w Poznaniu, gdzie na 50 chromosomów XY wypadło 2,5 chromosomu XX. Dobrze, że wszyscy byli tam bardzo tolerancyjni i europejscy w podejściu do problemu i potrafili przymrużyć oko na różne wygłupy, bo w Królewcu to już nie bardzo wszyscy...

17. Impreza (w chińskiej restauracji) potwierdziła, że muzyka na żywo, to jest to. Muzyka na żywo, wykonywana na luzie przez ludzi, którzy lubią to robić. Nie było to arcymistrzostwo techniczne, ale było fajne.

18
. Impreza (w chińskiej restauracji) potwierdziła tezę roboczą o wyższości pewnych formacji muzycznych nad innymi. Formacja 3 gitary +wokalista +automat perkusyjny nie usiłowała wbić nas w ziemię wyrafinowanym wyciem nowej Edyty G., która właśnie dostrzegła swoją SZANSĘ NA SUKCES. A może po prostu muzycy (i wokaliści) muszą być dojrzalsi wiekiem, kiedy już nie chcą za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę, a tylko rzetelnie robią to, co potrafią.

19. Impreza (w chińskiej restauracji) dowiodła, że repertuar nie musi zawierać Konduktorze łaskawy ani U szwagra... Mało tego, orkiestra po trzech kawałkach, kiedy już publika zaczyna się rozgrzewać, nie oddala się do swego stolika w celu konsumpcji bigosu zakrapianego lub nie, tylko spokojnie gra większymi kawałkami. Na weselach polskich ma to jakiś tam sens, bo przecież jak człowiek wywali kasę na prezent, to sobie chociaż poje, ale Litwini i Rosjanie jakoś przypadkiem inaczej chyba do tego szczegółu podchodzą – może mniej jedzą?. No bo że Irlandy kombinują inaczej, to już wiemy: spotkanie pomeczowe organizuje się w miejscu lokalnego festynu... i gra muzyka!!! A może to był przypadek?

20. Impreza (w chińskiej restauracji) dowiodła, że śpiewać każdy może, ale z obecnych tam powinien śpiewać tylko Arunas z Taurogów, i to raczej repertuar klasyczny. Było to miłe i fajne zaskoczenie, ale Litwin był przygotowany (miał podkład) i autentycznie bardzo szczęśliwy z aplauzu. Z zawodu jest kierowcą i często gości w Polsce.

21. Gejsze to zupełnie jak chińska brygada remontowa z opowieści mojego syna. Pośpiewały, pośpiewały – i poszły. Nic nie wyremontowały.

22. Trochę już ględzę, nie? Jeszcze trochę.

23
. Leszek Droloff, choć nie każdemu może leżeć, działa sensownie. Jego sugestie turystyczne i znajomość terenu podnosi "jakość usług przewozowych".

24. Sala naprzeciwko hotelu to fajny patent. Lepszy był tylko w Poznaniu, bo nie trzeba było nic z lodówki wyjmować i zawijać w ręczniki.

25
. Jeśli 12 osób zdanych na siebie nawzajem jest w nocy na ulicy w obcym mieście z dala od hotelu, to musi obowiązywać dyscyplina i zbiorowe działanie – np. spójna organizacja przejazdu taksówkami. Przeszkolenie w zdyscyplinowaniu przeszliśmy w Dublinie (ostatni pociąg z Brei o 22.45 i nie ma zmiłuj, żadne rzeźnie na boku nas nie interesują) – no i irlandzcy weterani to już prawie jak marines...

26. Nasi koledzy są bardzo słowni. Jeden postanowił dać drobne ubogim. I dał. Sam widziałem...

27
. Ku naszemu zaskoczeniu, wszystkie śniadania (poza opieszałym ekspresem kawowym wsio OK, a nawet lepiej) odbyły się w hotelu i nie musieliśmy żadnych Krótkich Wiadomości Tekstowych sobie pisać. Co by nie powiedzieć, jedzenie nie najważniejsze, ale stwarza bazę do ogólnych wrażeń z pobytu. Było nieźle, a niektóre fragmenty (nocne pierogi pieczone – lux!) – to mocno nieźle. Co Polakom nie pasuje, to zimny rosół, ale tak się w Rosji je. Ciekawostka – to restauracja w budynku pilnie strzeżonego dworca. W przeciwieństwie do Łotwy nie odczuwało się, czy to w sklepie, czy w restauracji, że przeszkadza się personelowi w pracy, a raczej przeciwnie.

28. Jak tam jeszcze będziecie, to pamiętajcie – najlepsza przebitka na niebieskich Pall-Mallach. Tylko trzeba się od razu celnikowi przyznać. A łomot kapusiowi to spuścić dopiero na najbliższym parkingu. I te owczarki belgijskie od tropienia papierosów to jednak są przereklamowane!

29. Ludność szczupła. Ludność szczupła żeńska rzuca się w oczy ludności chwilowo napływowej. Cóż za frajda po degrengoladzie anglosasko-normandzkiej. Oczywiście chodzi o frajdę dla oczu, bo o wzrok trzeba dbać!

30. To powinna być refleksja numer jeden. Mamy hymn, a raczej jego drugą zwrotkę. Nie szargajmy go. Hymn to hymn, rzecz podniosła i odświętna, a mamy co święcić (to znaczy to, że jeden taki to wszystko nakręca i jeszcze sam w to nurkuje). Nie musimy hymnu walić zawsze i wszędzie, a już na pewno nie trzykrotnie w jednej knajpie po drodze, bo straci on charakter odświętny. Jak mamy potrzebę śpiewania, to trzeba zamiast na Egzekutywę w środę chodzić w piątek na karaoke i po treningu wybrać jakąś Legię coś-tam coś-tam (wtedy przestaję płacić składki) albo inne tilititkum. Taki hymn to taki nasz drobny skarb, nie rozmieniajmy go na drobne.
I jeszcze jedno. Oryginał to Marsz Triumfalny z Aidy Verdiego., słowa P. Grzebień. Marsz to marsz, tempo 4/4; jak go walimy zawsze i wszędzie, to niedługo oberek będzie, bo przyspiesza. Hymn w tempie marsza powinien być dostojny, brzmi lepiej, a naszym konkurentom wtedy szczena jeszcze bardziej zjedzie, bo to jest naprawdę unikat i bardzo fajna sprawa. Pamiętacie w Prešovie – aż blaszany discjockey zasłabł z wrażenia – to było to!
Osobnik usiłujący zaintonować Nasz Hymn w okolicznościach nie-świątecznych lub byle jakich powinien być bezzwłocznie oddelegowany na zaplecze, niezależnie od tego, jak ono wygląda.

31. Mamy nowe słowo powszechnego użytku. Ba, nawet kilka. W centrum miasta, które ma warunki topograficzne (kanały, wysepki. zalew Bałtyku, 3 porty) na wzniesieniu w samym centrum miejscowi, zgodnie z wytycznymi Wielkiego Niedźwiedzia wybuchli całkiem niezłe resztki zamku jeszcze pokrzyżackiego i postawili pokrakę (obok na zdjęciu, taka podwójna szafa). Miał być ratusz, a wyszła Krzywa Wieża. Nie wiedzą, co z tym zrobić. Dobrze chociaż, że przy okazji nie wpadli do Torunia trochę gotyku nam otynkować. Poza tym wszystko było przepiękne, chociaż nam miejscami wydawało się zaniepuszczone, chociaż nie koło Macdolanda. Kto nie był, może tego grepsu nie załapać – a szkoda.

32. Na ulicach czysto, spory ruch samochodowy. Lekka kawaleria atakuje ułanów, walka o wbicie się przeciwnikowi pod nos dużo bardziej zaciekła, niż gdzie indziej, chociaż przejścia dla pieszych honorowane
.
33. Najładniejsze miejsce to okolice katedry. Ciekawy zwyczaj zapinania obgrawerowanych około-ślubnych kłódek na balustradach przed katedrą.
To już nie refleksja. Osłabłem. Piszę już prawie pięć godzin i skończyły się niezdrowe substancje odżywcze. Ale, jeśli doczytaliście aż tutaj, to za jakiś czas zajrzyjcie jeszcze raz, czy wasz okulały Spielberg nie dopisał więcej refleksji po-królewieckich.

1 komentarz:

  1. No to mamy nowego bajkopisarza. Będzie co czytać w długie zimowe wieczory.

    OdpowiedzUsuń