wtorek, 27 września 2011

Prešov 2 — czyli Turniej Mixtów

No i dobrze, że zawodnik drugiej klasy Jarząbek Wacław załapał się na wyjazd do naszych przyjaciół na Słowacji, bo, po primo, będzie parę zdjęć i filmów z potańcówki (wkrótce na YT), a po drugo, zawsze dobrze jakiegoś przytomnego wysłać, choćby i kulawym był. Kolega Kierownik Redaktor Naczelny, na wyraźne żądanie Koleżanki Mażonki (znanej miłośniczki wyjących wichrów, niosących solidne ulewy), musiał zbadać stan klifów na pewnym wybrzeżu (podobno mają zniknąć), no i zawodnicy COBC pojechali nieomal na własną rękę. Sytuacja stała się prawie dramatyczna, kiedy mięsień o nazwie prosty zrobił się bardziej skomplikowany po poniedziałkowych walkach, no i Prezesas (d. Prezes, d. E.Wedel) został w domu (próbował coś mówić, że bardzo chętnie, ale nie może nawet siedzieć i takie inne dyrdymały). Chwilowo w ten sposób stracił szansę na shabilitowanie się do Ober-Prezesasa, no i teraz musi znowu zaliczyć 10 wyjazdów, aby awansować, a to może zejść nawet do marca.
     Skład wyniósł: 3 juniorki + osobista trenerka-menedżerka, dwóch kierowców, dziewięciu zawodników płci odmiennej + kulawy fotograf, który po tym wyjeździe z powodu wydzierania się czasem w bezsilności podczas meczy do swoich kolegów, zapewne kolegów tych stracił. No i dobrze mu, a co, niech sam wyjdzie na boisko i pokaże, a nie tylko cwaniakuje z jaskółki... Generalnie, kadra jest niezła, a wszyscy i tak nucili: ...ja wam mówię, dobrze jest, dobrze jest...
    Poprzednia relacja z czerwcowych Mistrzostw Słowacji (zakończonych, jak podano zresztą w Eurosporcie, zwycięstwem Consusu w kategorii M45+) okraszona jest piosenką: Długa Droga. Można by dośpiewać:  alenie najdłuższa jest..., ale to nieprawda. To jest długa droga (18 godzin brutto tam, 16 brutto z powrotem), tyle że jakoś to zleci. Humory dopisują, autobus wygodny, no i zawsze jakieś przygody. Tym razem zamykaliśmy Mercedesa dwoma paskami od spodni, wzbogaconymi dwoma kawałkami linki w kolorze niebieskim. Jak już opanowaliśmy zamykanie się od wewnątrz w celu odbycia jazdy, głównie w przód, autobus się poddał i przestał się wygłupiać. A szkoda, bo może w końcu linki by popękały i trzeba by stringami uzupelniać(?!)...

Turniej z udziałem gospodarzy, drużyny z Humane i ukraińskich Karpackich Niedźwiedzi oraz oczywiście Consusu był wyjątkowy, bo nieopracowany żadnymi regułami ogólnymi. Na boisku zawsze występowała minimum jedna istota płci żeńskiej. Jako doświadczeni w takich bojach na treningach mieliśmy pewną przewagę nad przeciwnikami i udało się nam (tj. chłopom) nie zdemolować żadnej drobnej istoty po stronie przeciwnej, czego nie można powiedzieć o Niedźwiedziach, które bezpardonowo sfaulowały w ataku naszą Pchełę, pomimo iż była ubrana w pomarańczowy kombinezon ochronny. Niestety, na chwilę zdjęła kask i wbicie jej w parkiet zakończyło się potężnym guzem i bólem głowy, nie mówiąc już o utrudnionym siadaniu czy tańczeniu. A propós, to żaden ukraiński tancerz nie miał tego wieczoru szczęścia w naszym narożniku...
Tradycyjnie, na Słowacji dobrze nam idzie i tak też było tym razem, czego dowodem jest załączony ogier wraz z klaczą. Sala była inna, elegancko wysprzątana, parkiet, trybuny, kosze, węzły sanitarne – bez zarzutu. Nieźle też prezentował się klub, w którym odbyło się zakończenie, a także krótki wieczorek muzyki mechanicznej, opracowany przez DJ-a z epoki trash-metalu.

No i najważniejsze, jak już jeździmy, to staramy się coś z tego wycisnąć więcej, i nie chodzi tu o premie dla zawodników, a o rozszerzenie naszej wiedzy o świecie, co nasze Oko Ogólne skutecznie popiera. Tym razem była to Kopalnia Soli w Wieliczce, która już 15 lat nie kopie soli. Okazała się ona wyglądać inaczej, niż nam się to zdawało jakieś 40 lat temu, kiedy byliśmy tu z klasą przed maturą. Jest to dowód idiotyzmu szkolnych wycieczek, bo niewiele się z nich pamięta; wycieczki szkolne powinny się odbywać w okolicach emerytury, bo wtedy umysł jest bardziej chłonny, a wątroba też ma swoje doświadczenie.
W samym Prešovie niewiele się zmieniło, może jest tylko bardziej sennie (jak to jesienią); jedynie w klasztorze LINEA wykryliśmy przebywanie tam torów bowlingowych, co zostało starannie wykorzystane. Oddzielną kwestią jest też niewiarygodna sprawność juniorek w towarzystwie osobistej menedżerki, kiedy wybiła godzina próby i na śniadanie hotel oferował nam klamkę od restauracji (gratis!). Reakcja była błyskawiczna i niewiarygodnie skuteczna, a także smaczna, co zapewne kol. Wacław (zawodnik drugiej klasy) jakoś  w swoim sprawozdaniu oddzielnie ujmie.

A potem był powrót, zwykle to wszyscy wymęczeni, ale było trochę inaczej.  Czujnie pilnowaliśmy naszych kręcikierownicowców, co skutkowało szybkim znalezieniem przejścia granicznego. Już w drodze na Słowację okazało się kolejny raz, że najlepsza nawigacja jest firmy kanadyjskiej LeNo-AtLaS, połączona optycznie z osobnikiem, który już kiedyś choć raz posługiwał się mapą, a nie był to tylko plan dojścia do najbliższego McDonalda. W Polsce byliśmy relatywnie szybko, chociaż przy 80 km/godz. drzwi zaczynały się uchylać; skręciliśmy do Sanoka w celu odwiedzenia interesującego obiektu, jakim jest nowo otwarty (po przebudowie) skansen. Jego clou jest rekonstrukcja miasteczka galicyjskiego, co było chyba dla wszystkich ciekawe. Tłumy walące przez most prawie zwodzony uniemożliwiły nam zapoznanie się z menu restauracyjnym, jedynie popróbowaliśmy specjałów ze straganów odbywającego się przed wejściem festynu oraz zrobiliśmy kilka zdjęć z paniami Krystynami i Zosiami. Jeszcze tylko powtórka obiadu czerwcowego w mięsodajni w Pilźnie... i już tylko stwierdzenie, że daleko, ale fajnie było.

Z ostatniej chwili: zainteresowanym pełnym obrazem komputera kolegi Jarząbka dedykujemy poniższą ilustrację. Przy okazji z tyłu pałętają się wszyscy zawodnicy turnieju – oprócz jednej prešovianki, poddawanej w tym czasie torturom gipsowym.


1 komentarz: