czwartek, 23 czerwca 2011

Siedmiu wspaniałych

Słońce, lekki wiaterek, sielanka małej mieściny gdzieś nieopodal jakiegoś większego miasta. Jakby lekko przerażona, niezwykle cicha ludność tubylcza, pochowana po domach i ONI – „Siedmiu wspaniałych”. Niby team, chociaż niekoniecznie, bardziej przypadkowa zbieranina. Ludzie z miasta. Fachowcy. Mistrzowie, odbijający piłkę do kosza tak szybko, jak potrafią strzelać tylko najlepsi rewolwerowcy. Podobnie jak w kultowym westernie, rozpocząć się może nasza relacja z ostatniego turnieju w Koszalinie. Senna atmosfera zdecydowanie niemeksykańskiego Mielna (przed sezonem) oraz postawa „siedmiu bohaterów” to coś, co łączyć może owe niezwykłe epopeje: męstwa, odwagi, geniuszu i poświęcenia.

Jak już wcześniej wspominaliśmy, sportowe zmagania koszalińskiego turnieju przebiegały pod hasłem: Przyjaźń, Uśmiech, Sport i Rekreacja. Przynajmniej tak było w zamierzeniach. Generalnie, organizatorom udało się podtrzymać wspaniałą i niezwykle wesołą atmosferę turnieju. Drobne „wybryki” nadmiernej aktywności, zajadłej walki czy też niczym niepohamowane przerosty ambicji, tłumione były w zarodku przez pomysłodawców zawodów oraz specjalnie przeszkolonych w tym celu sędziów. Bez względu na końcowe wyniki spotkań oraz ilość rzuconych punktów, całe przedsięwzięcie można uznać za wyjątkowo udane i gdyby nie „klątwa”, tego bądź co bądź sympatycznego miejsca ciążąca na naszym Consusem, to wszystko by było: git, gitara i spoko loko, jak mówi jeden z naszych „Wspaniałych” bohaterów.

Redakcja [lolek]: Panie Tomku. Jak wyglądały przygotowania drużyny do tegorocznej edycji tego „nadmorskiego” turnieju? (Pytamy kapitana drużyny – Tomasza „Leno”)

[leno] Jak zwykle, na samym początku musiałem zamawiać przyczepę do autobusu, bo chętnych było tak dużo, że byśmy ich w 48-osobowym wozie nie upchali. Potem było jak zwykle. Dwa tygodnie temu odmówiłem przyczepę, tydzień temu zmieniliśmy autobus na 25 osobowy, na ostatnim treningu potwierdziło swój wyjazd 14 kolegów, z których na zbiórkę przed wyjazdem przybyło sześciu. Bo jeden, pewnie jakaś zakała drużyny, zaspał i pojawił się dopiero chwilkę przed 11.00. Już chcieliśmy jechać bez niego, ale jakby wtedy o nas pisano? Sześciu do brydża? Czterech Pancernych + dwóch, bez psa? Obciach. Lepiej było poczekać i dzisiaj dumnie się prężyć pod afiszem na mieście: „Siedmiu wspaniałych podbiło Koszalin, Mielno i okoliczne wioski”. Poza tym, siódemka to szczęśliwa liczba.

[lolek] Czy i tym razem Wydział Organizacyjny Consusu stanął na wysokości zadania? Czy towarzystwo było miłe? Czy pogoda „wykupiona” u miejscowego proboszcza była odpowiednia? Czy nie chodziliście głodni? Czy było coś do picia?

[leno] Nie, no spoko. Było naprawdę nieźle. Pojechaliśmy tym razem w towarzystwie żon, no to „musiało” być miło. Automatycznie przełożyło się to bezpośrednio na ilość picia, dzięki czemu go nie zabrakło. Pogoda naprawdę super, taka jak dla wszystkich normalnych urlopowiczów. Szczerze powiedziawszy te 3.000 PLN dla proboszcza było niepotrzebne, bo bez tego też byśmy sobie poradzili. W końcu, pod gołym niebem byliśmy tylko jakieś 20 minut i to dopiero w niedzielę. A tak to: autobus–stołówka–autobus–sala–autobus–pokój–stołówka–pokój–autobus–sala–autobus–pokój–namiotzgrillem–pokój–autobus–dom. Byliśmy nawet na rybce, i to dwa razy, ale przez te chore ceny wybieraliśmy tylko te najmniejsze. Nawet dobrze, bo po jedzeniu na stołówce i na samą myśl o sobotnim grillu, przez cały czas miało się poczucie lekkiego przesytu. Jeżeli chodzi o picie, to sytuacja była bardzo podobna. Mieliśmy wszystko czego nam potrzeba. Nawet gdy wprowadzono godzinę policyjną na twarde alkohole, to i tak było pod dostatkiem Żywca z lodówki pod wezwaniem Św. Grzegorza.

[lolek] Słyszeliśmy od lokalnych dziennikarzy, że z tym Żywcem to była lekka przesada. Bo podobno, ktoś–tam gdzieś–tam, przelewał „produkty piwnego pochodzenia” z pustego w próżne?

[leno] Łoj–tam, łoj–tam. To zwyczajne pomówienia, aż tak źle nie było. Wiem co mówię, bo sam nie mogłem zbyt wiele, to niby dlaczego inni mieliby mieć lepiej. Generalnie, wszystkiego było akurat tyle, ile powinno być w trakcie wyprawy turniejowej, profesjonalnie podchodzącej do sprawy drużyny weteranów koszykówki. Gdyby nie dziewczynki, to nie byłoby jakichkolwiek problemów?

[lolek] Dziewczynki??? Problemy???

[leno] No tak, bo jeszcze nie mówiłem o tym, że do Koszalina pojechała z nami drużyna żeńska. Nie były to jak do tej pory stateczne „Juniorki najstarsze” tylko ”Niemłode już kadetki”. Generalnie, grzeczne istoty, tylko debiutantki i to mogłoby je zgubić, gdyby nie stanowcze spojrzenia starszych kolegów.

[lolek] A wyniki sportowe? Jak oceniacie wasz występ? Kto tym razem zasłużył na wyróżnienie „Najlepszy spośród siedmiu”?

[leno] W szczegóły nie będziemy wchodzić, bo nie ma po co. Wystarczy, że powiem: Drugie miejsce w turnieju, to nie byle co! To, takie samo miejsce jak przed rokiem. Zresztą całe „pudło” było identyczne. Koszalin też byśmy pchnęli, gdybyśmy grali pod kryptonimem „Dwunastu gniewnych ludzi”, a tak w siedmiu, to sił nam starczyło tylko na dwie kwarty i zaciętą końcówkę. Dziewczęta jako perspektywiczne „Kadetki nienajmłodsze” niestety, nie miały szans z przeciwniczkami o bardzo „ligowym” rodowodzie”. Dziewczyny z Koszalina, rozpykały je, jak chciały. A my, spokojnie, bez stresu, swoje ugraliśmy. Chociażby, biorąc pod uwagę tendencyjnych sędziów, którzy już na samym początku nałożyli na mnie 10-cio minutową karę, za jak to powiedzieli – „nieustatkowanie w jedzeniu i piciu”. Podobno wywnioskowali to po zważeniu wszystkich zawodników. A czy po mnie widać te jakieś śmieszne 115 kg. Zresztą tak było napisane w regulaminie turnieju, a ja całe dwa tygodnie ciężko trenowałem. Po trzy obiady dziennie i dwie kolacje. Całe szczęście, pomimo tego osłabienia, chłopaki poradzili sobie wyśmienicie. Szczególnie „Lichy”, który został przez organizatorów turnieju wybrany zawodnikiem MVP, naszej drużyny oczywiście. Ba!!! Gdyby był Hubert, to nawet piłki by nie powąchali. Niestety, musieliśmy go oddelegować na Mistrzostwa Świata w Natalu, w Brazylii, gdzie broni honoru barw Polski. A to już nie jakaś szemrana sprawa.

[lolek] Czy po ostatnich triumfach, tylko drugie miejsce w turnieju, to nie zbyt mało jak na rozbudzone oczekiwania Prezesasa?

[leno] Mniemam, że uda nam się jakoś z tego wytłumaczyć. Podobno był ostatnio w dobrym nastroju. Myślę, że jak mu obiecamy same zwycięstwa w trzech następnych turniejach, to nas nie „wytransferuje”, na przykład do Gniewkowa, albo gdzieś dalej. Zresztą, Prezesas to smakosz koszykówki. On zna się na baskecie, jak mało kto. On wie, że jak się nam popręgi pociśnie, to my potrafimy chodzić jak na paradzie, równiutko, głowy do góry. I nikt nawet słowem nie piśnie. Na koniach on też się zna.

[lolek] No tak, reasumując, jest to jakaś wizja przyszłości. Ordnung muss sein! Jak szkoda, że inne profesjonalnie prowadzone drużyny koszykówki z Torunia, nie mają tak świetlanych perspektyw. Święcie wierzę, że po nadchodzących sukcesach w Dublinie, Poznaniu, Kaliningradzie, a także kilku innych miejscach, Słońce po raz kolejny zaświeci pełnią swoich możliwości nad naszym Consusem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz