wtorek, 7 czerwca 2011

Consus w Janosikowej Koronie

Oj, żećmy pozbójowali na tej Słowacji, hej. Oj tak, żećmy wsytkim tych piłek do koszy nawrzucali, że aż milo. I dużo. Tak żećmy się w tym zbójowaniu zapamiętali, że do samiutkiego domu nie wszyscy jeszcze uwierzyli, w ten fakt, ten cud, że Consus jest "MIĘDZYNARODOWYM MISTRZEM SŁOWACJI!!!" Nic dodać, nic ująć. Było piknie. Ciekawe miejsca, przepiękne widoki, przesympatyczni ludzie oraz sprawnie zorganizowany turniej, w którym udział wzięło 25 zespołów ze Słowacji, Czech, Ukrainy, Litwy i Polski. Było to tło naszego jak do tej pory największego triumfu. Pierwsze miejsce, wywalczone bezapelacyjnie, nie zdobyło się samo. Po rewelacyjnych meczach, w których wykazać się musieliśmy stalowymi nerwami, rygorystycznie realizowaną taktyką oraz strategią godną pojedynków NBA, sami byliśmy wystraszeni naszymi aktualnymi możliwościami.


Zanim jednak do tego doszło, po raz kolejny przekonaliśmy się, że przed najtrudniejszymi meczami turnieju najważniejsze jest wyciszenie, stopniowy zanik gromadzonych w sobie problemów oraz całkowity relaks, najlepiej w formie grupowej terapii rekreacyjnej. Już wcześniej po kilkugodzinnym pobycie w podberlińskim Aqua-parku, bez trudu pokonaliśmy wszystkich późniejszych turniejowych przeciwników. Nie inaczej było tym razem, chociaż dziwnym zrządzeniem losu bramy Tatralandii zostały przed nami zamknięte. I w niczym nie pomogły tłumaczenia, że do 11 czerwca, zabraknie nam kanapek, wody i piwa. Że nie damy rady tak długo czekać, że musimy, że mecz, że turniej. Niestety, nikt w przygranicznym Liptowskim Mikulaszu nie zareagował na nasze prośby, nikt nie powitał nas, nikt nie zaczął dolewać wody do tych znanych szeroko w świecie źródeł geotermalnych.

Szybko wprowadzony w życie "Plan B", nie pozwolił jednak na wstrzymanie rozpędzonej inicjatywy oraz nie spowolnił w działaniach naszego działu organizacyjno-metodycznego. Przeskok na sąsiednie górki, których w tej malowniczej okolicy jest całkiem sporo, otworzył przed nami zupełnie nowe możliwości. Speleomagia, połączona z najnowszymi światowymi osiągnięciami speleoterapii, okazały się przysłowiowym "języczkiem u wagi". Po ponad godzinnej terapii wodno-kamiennej, z feerią świateł i wykwitów różnorakich soli i tlenków, szala wydajności naszych organizmów wypełniła się niczym ambrozją, co już w niedalekiej przyszłości odegrać miało w zmaganiach turniejowych znamienną rolę. Obecny na wyprawie oraz aktywnie uczestniczący w terapii Prezesas naszej organizacji jednoznacznie zadecydował o tym, że każdy następny turniej rozpoczynamy od samooczyszczenia się w oparach wilgoci, solanek, minerałów i krioterapeutycznej temperatury +6 stopni w skali niejakiego Celsjusza. Stanowczość tej dogłębnie przemyślanej decyzji zwala na barki naszego działu organizacyjnego konieczność zakupu "polowej Jaskini Solnej", którą rozstawić będzie można chociażby przed zbliżającym się turniejem w Koszalinie. Argumenty, zaproponowane Prezesasowi, że nie wszędzie są jaskinie, że nie wszędzie można, że są takie miejsca, gdzie jaskiń najzwyczajniej nie ma, wzburzyły tylko wodza naszej drużyny i wywołały tyradę, z której najbardziej godne zapamiętania było ostatnie zdanie: "Patrzcie na świat pozytywnie, chłopcy. POZYTYWNIE!!!"


Otumanieni fizyczną i duchową przemianą naszych psychik i organizmów udaliśmy się do Prešova, gdzie praktycznie z marszu pokonaliśmy silny zespół z pobliskich Koszyc. Rozmach, jaki zademonstrowaliśmy w konstruowaniu naszych akcji oraz niebywała jak na podróżne warunki skuteczność, spowodowała wręcz całkowite osłupienie naszego fotoreportera. Stąd też tylko kilka ciekawych ujęć z tego meczu, co spowodowane było znanym już wcześniej "syndromem opadania lufy ...z wrażenia". W meczu tym doskonale spisywały się filary Consusu. Zarówno Marek Z.; Mirosław K. oraz Tomasz L.; potrafili pokierować pozostałymi członkami naszego duchowego stowarzyszenia. Wynik był w tym przypadku sprawą trzecioplanową. Przestaliśmy liczyć już po 30 punktach przewagi. Rozkoszowaliśmy się tylko: świetnymi podaniami, trójkami, czapami oraz fantastycznie skuteczną grą w obronie.

Podobnie działo się w dalszych pojedynkach turnieju. Taktyka, koncentracja, skuteczność i nieprawdopodobnie twarda gra w obronie, przynosiła skutki nawet wtedy, gdy mecz kończyliśmy dwupunktową przewagą zdobytą na 3 sekundy przed końcowym gwizdkiem. Finał turnieju w kategorii wiekowej +45 przerósł jednak najbardziej niedościgłe marzenia naszych "bohaterów". Po serii niesamowitych wydarzeń w szatni (wspólny prysznic), poza boiskiem (próba przejęcia ławki) i na boisku (afera z wyborem piłki) oraz po 3 pierwszych minutach meczu, kiedy to na stalowe pięści ukraińskich przeciwników odpowiedzieliśmy siłą kevlaru naszych pancerzy, doszło do rzeczy niebywałej. Krzyki, krew i srogie, wzajemne spojrzenia graczy sparaliżowały działania zawodników ukraińskiego zespołu Carpathian Bears, który już do końca finałowego rozdania nie był w stanie nawiązać równorzędnej walki. Ostatnie dwa kosze Huberta S. były już tylko fajerwerkiem nad zgliszczami naszej artyleryjskiej nawałnicy. Statuetka "Starego Prešovskiego Konia" była i jest nasza!!!

Ten niebywały triumf oszołomił wszystkich. Przez wiele następnych godzin nie rozmawialiśmy o koszykówce. Tylko nawożenie działek, problemy weterynaryjne psów czy też kwestie nasłonecznienia działek zdominowały ciche konwersacje. Nawet piwna sesja rekonwalescencyjna w pobliskim "piknik-parku" nie przyniosła oczekiwanych skutków. Dopiero wieczorna atmosfera "Maxibasketbolowej biesiady" uwolniła oblicza naszych 45-letnich "młodzieńców" z troski, zadumy i niedowierzania. I piwo było wówczas dobre, i tańce, i rozmów w kilku językach dostatek, i wszystko już normalnością lśniło; i szkło, i biel napitki, i oczy koleżanek kategorii +35. Na koniec tylko wizyta w Koszycach. Poznaliśmy uroki starówki, na której bywał sam Szwejk, bohater wcześniejszych, ale równie upojnych opowieści.

Jeszcze przez rok tytuł "Międzynarodowych Mistrzów Słowacji +45" jest w naszych rękach, w dłoniach, które ten niezwykle cenny tytuł zadedykowały naszemu Prezesasowi!!!

Dłonie: Maciej Wiśniewski, Tomasz Lenius, Marek Ziółkowski, Hubert Sionkowski, Feliks Kulla, Mirosław Kaleta, Grzegorz Olejniczak, Mirosław Olejnik, Ryszard Lipowski, Jacek Lichodziejewski, Tomasz Makowski oraz Marek Kieroński (coach), Paweł Gurtowski (menago) i "Nasza Kasia Kochana".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz