niedziela, 27 października 2013

Wcale tak różowo nie było...

Z pewnym, tak na prawdę niczym nie uzasadnionym opóźnieniem, odnotować należy w historii naszych wzlotów i upadków kolejny turniej Chyżych Dziadków, którzy i tym razem stanęli na wysokości zadania, organizując kolejny raz niezwykle ciekawe zawody. Zgrabnie przygotowany turniej, tradycyjne "kapciowanie" po hotelu, bankiet godny zawodów z pulą nagród powyżej 1 mln euro. Wszystko to skropione odrobiną luksusu pod marką Bee Jay's, Aztorin i Apart. Jak tak dalej pójdzie, to zapewne niebawem głównym sponsorem turnieju zostanie Konsorcjum Autostrada Wielkopolska S.A., organizatorów ubierze Gucci, a nagrody i wyróżnienia wręczać będzie szefowa nieopodal położonego Starego Browaru. Taki mają chłopaki rozmach, a co... Nie wiadomo tylko, czy wówczas obok Barcelony, Partizana Belgrad i Uniksu Kazań znajdzie się jeszcze miejsce dla starych kloszardów pod wezwaniem Consus Old Basket. Jak to mówią nasi rosyjskojęzyczni przyjaciele: pożywiom, uwidim. Jak na razie, zaproszenia otrzymujemy i póki co nie ma sensu martwić się na przyszłość. Jeżeli rzeczywiście tak będzie, to może chociaż tańsze bilety nam koledzy z Pyrstadtu załatwią (Pyrstadt; gwarowa nazwa miasta Poznań - stolicy Pyrlandii, kraju przewspaniałych "Pyr" nazywanych potocznie "podziemnymi pomarańczami").

Generalnie kolejny, trzeci już turniej Chyżych Dziadków niczym nie odbiegał od poprzednio zorganizowanych zawodów. Tylko generalnie, albowiem, w szczegółach, gołym okiem widać było wrodzony pęd ku profesjonalizmowi, który zarówno Przemo jak i Robert mają wytatuowany w genach. A to nowe plakaty, protokoły z meczów, obecność mediów na sali, lista sponsorów długa jak litania do św. Anzelma, woda do picia, worek turniejowych gadżetów... Nowoczesny know-how od rana do wieczora, nie wspominając o wydarzeniach jeszcze późniejszych. Bo wolny czas uczestników tej "pomarańczowej" zabawy był przez organizatorów precyzyjnie zaplanowany i wypełniony po brzegi. "Basket Party" już w piątkowy wieczór odbyło się w topowym, poznańskim lokalu – Bee Jay's. To kultowe dla miejscowej ludności, zlokalizowane na poznańskim rynku miejsce, od razu wzbudziło w świadomości przyjezdnych basketbalistów niekłamane podekscytowanie, graniczące wręcz z równie niekłamaną obawą o stan własnych oszczędności. Część  z nich, popularnie zwana "zdrowo-rozsądnymi" już zawczasu odrzuciła ten pomysł, argumentując to brakiem miejsca w autobusie dla dziesięciu zawodników i dziesięciu potencjalnych żyrantów. 

Piątkowe zmagania czysto sportowe, zdominowane były równie nowatorskim pomysłem, rodem z Ameryki. Mecz Gwiazd Wschód-Zachód okazał się niezwykle trafnym posunięciem, które ponoć kultywowane ma być w trakcie kolejnych dziadkowych turniejów. Wszystkie zespoły, dla podniesienia atrakcyjności tego wydarzenia, oddelegowały do gry samych najlepszych zawodników i same najładniejsze zawodniczki. Emocji nie zabrakło, a wynik tego pojedynku był przez cały czas na tzw. styku. Przepiękne zagrania, popisy i pokazy umiejętności oraz niezwykła nić zbratania zawodników w różnokolorowych spodenkach, to chyba najważniejsze wspomnienia tego wyjątkowego spotkania. Szczerze mówiąc gra obydwóch, przypadkowo skleconych drużyn była momentami o wiele ciekawsza niż późniejsze występy zgranych i podobno dobrze rozumiejących się zespołów klubowych. 

Tym razem nasze męskie Consusowe stadło zajęło trzecie miejsce w turnieju, które wywalczyło po dziwnym, jak na dotychczasowe pojedynki, spotkaniu z gospodarzami turnieju. Wnikliwe oko naszych reporterskich wysłanników dopatrzyło się przyczyn tego wyjątkowo nierównego pojedynku. Wychodzi na to, że organizatorzy turnieju sami wpadli w ustawione przez siebie regulaminowe sidła. A wszystko, rzecz jasna, przez kobiety... Nie trzeba było bowiem zezwalać na ich udział w meczach męskiej części zawodów. Po pierwsze, jako płeć piękna niczym nie skrępowane bezkarnie grasowały w okolicy trumny rzucając całą masę punktów, których w męskim pojedynku normalnie nie powinno być. Po drugie, zdziesiątkowana "trudami turnieju", drużyna naszego Consusu zyskała trzech nowych, świeżych i wybieganych graczy (graczki), którzy stali się niezwykle cennym uzupełnieniem naszego sześcioosobowego składu. Wychodzi na to, że chytry plan poznańskiego teamu, który sprawić miał nie lada niespodziankę, stal się klątwą ich własnego parkietu.

Z dziennikarskiego obowiązku odnotować należy, że w Barze Mlecznym "Apetyt" nie byliśmy, gdyż z oczywistych względów organizacyjnych, nasze sprawy żywieniowe rozwiązywaliśmy na miejscu, w wyjątkowo miłym wydaniu cateringowym. Nie byliśmy również w wielu innych miejscach Poznania, bo to czasu nie było, sensu a nawet potrzeby. W niedzielne przedpołudnie tylko szybki "Stary Browarek", bo to i niedaleko i miło zarazem, popatrzeć tak przez chwilę na pański luksus. Wzbogaceni o kolejne doświadczenia, a niektórzy o markowe zegarki i talony do salonu Apart, udaliśmy się w drogę powrotną. Cieszyć się można było jeszcze z faktu, że w przywołanym powyżej turnieju zadebiutowała nasza nowa koleżanka Magda. Zawsze to lepiej jak jest więcej, tym bardziej, że nie da się tak łatwo "urodzić" nowego weterana koszykówki. Trochę lat upłynąć musi. Problem jednak w tym, że to chwilowe więcej znaczyło w efekcie końcowym, tyle samo...

  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz