Nie dalej jak tydzień temu miała miejsce pierwsza, masowa odsłona popisów basketbolowych w wydaniu żeńskim i męskim, która zainicjowała kolejny sezon zmagań z: własnym wiekiem, zdrowiem i coraz częściej spotykanym lenistwem. Pierwsza, w kontekście tak wielu ośrodków weterańskiej koszykówki, bo my zdążyliśmy już wcześniej zadebiutować w litewskich Taurogach. Jakby jednak nie patrzeć, turniej w Działdowie można z całą pewnością określić mianem Turnieju Otwarcia. Pierwsze objawy wiosny, pierwsze poważne mecze i pierwsze laury rangi mistrzowskiej, tym razem w kategorii men +50. Powaga całą gębą. Optymalne składy, wciągnięte brzuchy oraz przegląd najnowszej mody męskiej to główne rysy naszej mikrospołeczności, które odnaleźć można było przez trzy kolejne dni turnieju. Trzy dni sielanki, skąpanej w słońcu wiosennie usposobionego Działdowa. Jeszcze bardziej było nam miło, że w tym samym czasie i wręcz na tym samym parkiecie, na randkę z wiosną umówiły się przesympatyczne panie z czterech zespołów, zaliczanych przez znawców tematu do kategorii Juniorek Najstarszych. Pełnię szczęścia dopełnił rewelacyjny hotel Przedzamcze, specjały miejscowej kuchni oraz liczne atrakcje towarzyskie. Wiosna, basket, kobiety, i brum-brum wolnoobrotowych silników. Czego można było chcieć więcej.
Mistrzostwa Polski +50 oraz tradycyjny Towarzyski Turniej Juniorek Najstarszych zorganizowane zostały wręcz perfekcyjnie. Już tylko najbardziej stetryczały dziad jakiś lub gbur, co mu zima śniegiem rozum zasypała, mógłby się przyczepić, że piłki były niekoniecznie okrągłe, że woda do picia nadmiernie zagazowana, że słońce mu w oczy, że coś tam... Wszystko było elegencko, godnie i profesjonalnie. Nawet wyjątkowo bliska lokalizacja najważniejszych miejsc bezpośrednio związanych z turniejem (sala, sklep, cmentarz) zdecydowanie ułatwiały logistykę naszych toruńskich zespołów. Do hotelu także nie było daleko. Z dziennikarskiego obowiązku nadmienić należy, że w tej wesołej i lekko niesfornej zabawie, udział wzięły zespoły pań z: Przasnysza, Lęborka, Torunia i Działdowa oraz panów z: Koszalina, Poznania, Warszawy, Torunia, Zielonej Góry, Rudy Śląskiej i Działdowa (x2). Tradycyjnie powstrzymamy się od relacji czysto sportowej (pozostawiając to organizatorom), a skupimy się na opisie: aury, klimatu i atmosfery tego niezwykle ciekawego wydarzenia. Na tyle wyjątkowego, że zupełnie nieprawdopodobny cud ozdrowienia, który dokonał się w niedzielne przedpołudnie, przeszedł prawie bez echa przytłumiony emocjami finałowych rozgrywek, zagłuszony brzękiem pucharów i medali. Otóż stało się tak, że organizator Jerzy, człowiek w wieku "poważnym", od dwóch lat zgłębiający tajniki ortopedii, odrzucił kule i z całą stanowczością swojego organizmu działał, przemieszczał się i nawet tańczył. Niewiarygodne.
Innym ważnym spostrzeżeniem z tego turnieju był fakt, że wiele ciekawych spraw rozgrywało się również poza boiskiem. W czasie gdy drużyna koszalińskich Championów, krok po kroku brnęła po należne im złoto, inne zespoły (z góry skazane na porażkę) podejmowały różnego rodzaju próby osiągnięcia wymarzonego sukcesu. Liczne spotkania, debaty w szatniach, niby przypadkiem podtykane szklanice, stały się swoistymi języczkami u wagi w staraniach o zajęcie jak najwyższego miejsca. Każdy pretekst, każda metoda i każdy nawet najbardziej nieprawdopodobny pomysł, osłabić miał bowiem bojowego ducha drużyn przeciwnych. Co dziwne, nikt nie miał tego za złe, nikt nie oponował, nikt nie mówił NIE w sytuacjach ogólnie nazywanych pozaturniejowymi. Bez względu na to czy argumenty owych działań, były puszkowane, banderolowane, czy też pochodziły z tzw. koszyka. Nawet obecność obcego we własnej szatni, czy też niby to przymierzana koszulka "nieswojego" koloru, nikogo nie dziwiły. Gentleman agreements – w białych rękawiczkach.
Zupełnie inaczej do tego tematu podeszły wywołane wcześniej do tablicy Juniorki Najstarsze. Na boisku, spokój. W szatniach... nie byłem, nie widziałem, ale gołym okiem widać było szczere uśmiechy, pogodę ducha i pewne, takie lekkie zauroczenie. Nadmierna wesołość, mgliste oczęta, trudna do opisania euforia. Może to pierwszy tegoroczny wyjazd w stronę Mazur (Działdowo, woj. warmińsko-mazurskie), może wiosna, może inne czynniki zadziałały...? Ważne, że w owym szale przepięknie wyglądały, przechadzając się po boiskowej trumnie niczym po wybiegu paryskiej lub też mediolańskiej Wielkiej Gali. Nawet dziwnym nie było, że te koleżanki nasze, w tak prosty sposób, w owym wdzięku połączyć potrafiły prostotę stroju sportowego z niby to przypadkowo znalezioną na dnie torby kreacją wieczorową. Bo turniej to jedno, a bankiet to zupełnie innego rodzaju... zawody. No właśnie, taka myśl mnie naszła, że w ramach damskiego turnieju, mogło także dojść do nieco przesadzonego współzawodnictwa. Niestety, doświadczenie dziennikarza sportowego, pisującego w działach: Kulisy sportu i Na zakręcie, jest w tym przypadku niewystarczające. Może trzeba następnym razem zabrać z nami dziennikarza z: Vouge, Elle czy Runway.
Koszykówka to nasza namiętność. Nikogo czytającego te słowa nie trzeba o tym przekonywać. Dla jednych święte są niedziele, dla nas dni treningów, turniejów i spotkań. Ale życie jest życiem, a człowiek człowiekiem; nie da się tak wszystkich ułożyć pod linijkę:. Są tacy, co mają dwie pasje. Dwa życiowe spełnienia, dwie miłości, dwa serca. Można by powiedzieć – zauroczenie bliźniacze. Każda pasja w życiu, każde nawet najbardziej śmieszne hobby, ma tą iskrę w oku, to światełko, które od razu widać na obliczu pasjonata. Zdarzyło się również w onym Działdowie, że światła zapaliły się dwa. Po trochu z przypadku, po części z premedytacją (w podziękowaniu za poświęcenie), udało się połączyć dwa w jednym. I na nic tu, standardowe hasła z bzdurnych reklam, o proszku czy płynie co to wszytko może. Dwa światła, w jednych oczach... Bezcenne. To trzeba zobaczyć, to trzeba usłyszeć. Sportowa koszulka ze skórzaną kurtką, odgłos kozłowanej piłki w tle odpalanego silnika o pojemności 1.800. Tam-tam i brum-brum. To takty wystukiwane w Działdowie prawie codziennie. To splot ścieżek i wydarzeń, w których udział wzięła nasza ekipa, rodzina ekipy oraz jej znajomi. Codziennie w innej roli, codziennie razem, codziennie kibicowaliśmy sobie nawzajem.
UWAGA: Lokowanie produktu!!!
Podstawowym elementem każdego wyjazdu jest hotel. Wszyscy, którzy chociaż raz wyjechali dalej niż za granicę własnej gminy dobrze o tym wiedzą. Hotel: baza-oaza. Można powiedzieć, drugi dom. Dla sportowca, nawet w wieku MAXI, to bezapelacyjnie najważniejsza sprawa. Mecze meczami, ale wyspać i najeść się trzeba. Człowiek to nie koń, na samej wodzie nie pojedzie. I tu ukłony, podziękowania i słowa zachwytu dla gospodarzy hotelu Przedzamcze. Spaliśmy już wszędzie, w wielu krajach, widzieliśmy dużo, ale u was było wyjątkowo przemiło. Domowa atmosfera, przepiękna adaptacja trudnych budynków, czystość i niesamowicie przepyszna kuchnia, pozostawiła nas w stanie całkowitego osłupienia. Po raz pierwszy od wielu lat, nikt nie marudził i nikt nie narzekał. Ani słowem. Wszyscy byli ululani jak dzieci. To tak, jakby w czasach powieści Noce i Dnie pojechać do dworku ulubionego wuja. W skali od 1-10 – dajemy 11!!!. Po prostu rewelacja. Dziękujemy.
Hotel "Przedzamcze"
http://przedzamcze.com/
http://przedzamcze.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz